Artur Szpilka przegrał przez nokaut w dziewiątej rundzie z broniącym tytułu Amerykaninem Deontayem Wilderem walkę o bokserskie mistrzostwo świata federacji WBC w wadze ciężkiej. Pojedynek odbył się w Nowym Jorku.
Pomimo ambitnej postawy od pierwszego gongu Szpilka nie zdołał - jako pierwszy Polak w historii (wcześniej ta sztuka nie udała się m.in. Andrzejowi Gołocie) - wywalczyć pasa czempiona królewskiej kategorii. W dziewiątym starciu Wilder minimalnie wyprzedził pretendenta, trafił potężnym krótkim prawym sierpowym w szczękę, a Szpilka upadł na ring niczym rażony prądem i długo leżał bez ruchu. To był ciężki nokaut.
Pochodzący z Wieliczki, a mieszkający od prawie roku w Stanach Zjednoczonych Szpilka, mimo porażki, pokazał się z dobrej strony w konfrontacji z Wilderem, który z wcześniejszych 35 walk, aż 34 wygrał przed czasem, najczęściej w początkowych rundach. Polski pięściarz konsekwentnie realizował plan taktyczny, był bardzo ruchliwy, aktywny, dużo balansował tułowiem, często próbował przechodzić do ofensywy, zaś mistrz świata długo nie mógł znaleźć na niego sposobu. Był trudniejszy do trafienia, niż sądziłem - powiedział już po walce Wilder, legitymujący się obecnie rekordem 36-0 (Szpilka 20-2).
Walczącemu z odwrotnej pozycji Szpilce trudno było skrócić dystans i przedrzeć się przez długie ramiona przeciwnika. Szukał swej szansy w pojedynczych ciosach, ale i Wilder nie stwarzał większego zagrożenia. Amerykański bokser nie spieszył się, wierząc w moc swych pięści. W czwartej rundzie jego uderzenie prawym krzyżowym doszło celu, potem jeszcze w siódmym kilka razy trafił Polaka, ale Szpilka wymownie pokazywał, że te ciosy nie robią na nim wrażenia.
W kolejnej odsłonie obdarzony piorunującym uderzeniem Wilder, który jako zawodowiec nigdy nie leżał na deskach (Szpilce wcześniej to już się zdarzało) w swoim stylu dokonał dzieła zniszczenia. Do tego momentu obrońca tytułu prowadził na punkty 77:75, 78:74, 78:74.
Z Arturem jest wszystko w porządku, ale dla pewności zostanie zbadany przez lekarza (trafił na noszach do szpitala - PAP) - komentował kilka minut po nokaucie trener polskiego zawodnika Ronnie Shields. Na trybunach byli m.in. jego dwaj słynni dawni podopieczni Mike Tyson i Evander Holyfield.
Ale to nie żaden z gwiazdorów urządził prawdziwy cyrk na koniec gali w Barclays Center na Brooklynie. Na ringu wkroczył Tyson Fury, która półtora miesiąca temu odebrał Ukraińcowi Władimirowi Kliczce pozostałe pasy mistrza globu w wadze ciężkiej. Znany z kontrowersyjnego zachowania Brytyjczyk wyzwał na pojedynek Wildera. Co więcej, nie chciał czekać, tylko był gotów walczyć natychmiast. Obiecuję, że zostaniesz pokonany - odpowiedział Wilder, który nie dał się sprowokować Fury'emu.
W najbliższych miesiącach do takiej walki raczej nie dojdzie, bowiem obaj tak naprawdę mają inne plany. Muszę najpierw stoczyć walkę z obowiązkowym pretendentem - dodał czempion WBC; rywalem Wildera ma być Rosjanin Aleksander Powietkin. Z kolei Fury'ego czeka rewanż z młodszym z braci Kliczków.
Wcześniej podczas nowojorskiej gali zwycięstwa odnieśli Maciej Sulęcki (waga średnia) i Adam Kownacki (ciężka). Trenujący na co dzień w Warszawie Sulęcki pokonał techniczny nokaut w siódmej rundzie Derricka Findleya, a zamieszkały od 20 lat w Ameryce Kownacki zwyciężył na punkty innego pięściarza z USA Danny'ego Kelly'ego.
Odbyła się też walka o wakujący pas IBF w kategorii ciężkiej (Fury został pozbawiony tytułu) pomiędzy Amerykaninem Charlesem Martinem i Wiaczesławem Głazkowem. W trzeciej rundzie Ukrainiec doznał kontuzji prawego kolana i musiał zrezygnować z dalszej potyczki.
(mn)