"Pamiętam, że parę lat temu mówiło się ile kto piw wypił przy grillu w niedzielę. Dzisiaj w dobrym tonie jest mówienie o tym, jaki sport uprawiam i jak mi idzie z tą moją aktywnością" - mówi w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Robert Korzeniowski. Wielokrotny mistrz olimpijski w chodzie, udzielił nam kilku ważnych rad, jak zacząć przygodę z bieganiem.
Łukasz Król: Ile dziennie poświęca pan na ruch i sport?
Robert Korzeniowski: Jestem zadowolony, jeśli mam godzinę dziennie poświęconą na ruch i sport. Nie liczę tutaj oczywiście takiego ruchu, gdzie nie wiem idę z domu do stacji metra, czy tam do samochodu. Tylko to jest taki czas wydzielony dla sportu i też nie jest to tak, że siedem dni w tygodniu mi się to udaje tak jak to było, kiedy byłem zawodnikiem wyczynowym.
Jak zacząć i zmobilizować się do biegania?
Uważam, że nie możemy iść w tym kierunku, jak kiedyś nam wmawiano, że kiedy zapanuje powszechny socjalizm czy tam komunizm nawet. Ludzie nie będą mieli troski, nie będą potrzebowali pieniędzy, będziemy fantastycznym społeczeństwem, do czego to doprowadziło to wiemy. Ludzie muszą mieć cele, ludzie muszą być motywowani, muszą znajdować jakieś punkty odniesienia do innych, chcieć czegoś więcej. I na przykład jeśli ktoś w ogóle nie biegał, a uważa, że nie wiem, pojawił mu się jakiś zaczątek mięśnia tzw. "oponowego" i zmiana opon z zimowych na letnie nie wystarczyła, bo ta nad paskiem mu została, no to może to będzie dla niego motywacją. Myślę, że dla początkującego biegacza dobre jest kiedy, pierwsza sprawa: zauważa sobie, to nie musi być biegać, przecież można pływać, można jeździć na rowerze, ale jak mówimy o bieganiu o chodzeniu, to co jest mi najbliższe, to musi być jakiś powód tak: chce być najczęściej ładniejszy, ładniejsza, zgrabniejsza, mieć lepszą sylwetkę. Zdrowie to jest coś, o czym słyszy, ale właściwie jeśli mi nic nie dolega to wtedy o tym zdrowiu nie myślę, chyba, że rzeczywiście przypomnę sobie, że jeżeli regularnie trenowałem/trenowałam kiedyś, to łatwiej było zwalczać jakieś tam wirusy, infekcje. I być może na początku warto sobie powiedzieć: "wow, jakby było dobrze, jakbym tak bez zatrzymywania przebiegł/-a sobie to jedno okrążenie, super. Pamiętam, że parę lat temu to się mówiło ile kto piw wypił przy grillu w niedzielę, a dzisiaj już jest raczej w dobrym tonie mówienie o tym czy gdzieś się ruszałem, czy gdzieś byłem/byłam i jak mi idzie z tą moją aktywnością.
Co jest najprzyjemniejszego w ruchu na świeżym powietrzu?
To jest bardzo trudne. Myślę, że pierwsza sprawa to należy odnaleźć, poszukać tej przyjemności ze skończonego treningu. Wtedy, kiedy szczególnie nam bardzo ciężko jest ruszyć, np. wstać wcześnie rano. Ale kiedy wracamy z tą satysfakcją to właściwie myślenie o tym, że bolą mnie mięśnie, cokolwiek mnie boli jest mniej blokujące, a właściwie jest wspierane jednak ta myślą o tym, że mogę zwyciężyć, znowu mi będzie dobrze, znowu wygram. Bolą mnie mięśnie na początku, one są nierozgrzane, ale potem jak jest przyjemnie po 5-7 minucie kiedy ten ból mija i wydaje mi się, że za każdym razem człowiek chce sobie pokazać, że jednak może, że może więcej niż myśli, że stać go na coś. Powiem tym, którzy powątpiewają. Moi drodzy, tak jak mnie bolały nogi i mięśnie kiedy zaczynałem, mnie się wydawało, że chodzę jak Pinokio, że one są drewniane te moje nogi. Pierwszy tydzień, drugi, ale w trzecim tygodniu, nagle poczułem się zwycięzcą, jak trenowałem jako początkujący zawodnik. Kiedy wracałem po roztrenowaniu w sezonie, wydawało mi się, przez pierwsze dwa tygodnie, że właściwie wszystkiego zapomniałem i te moje mięśnie już nie działają tak jak trzeba, a potem przychodzi przełamanie. I potem przychodzi ten czas, że właściwie ten cały ból mięśniowy i te wszystkie niedogodności one odchodzą na drugi plan. Nagle odkrywamy taką sferę osobistej medytacji, to już jest wyższy stopień zaawansowania. Ale takie bieganie czy chodzenie w terenie powoduje, że łapiemy kontakt z naturą. Ja zakładam, że jednak lepiej jest, poza jakimiś tam drobnymi wyjątkami robić taki trening sobie samodzielnie, ja tak lubię. Nie powiem samotnie, bo w parku są ludzie inni, ale buduję wtedy swój własny świat. Ludzie otaczają mnie wszędzie: w pracy, na ulicy. Takie zawieszenie mnie, człowieka, gdzieś tam w przyrodzie, zasłuchanie się w rytm własnego serca, zimą słyszę kiedy chrzęści mi ten śnieg pod nogami, a nawet plucha może być przyjemna. To jest coś takiego, że jestem sam na sam ze sobą i nawet co jest bardzo ważne, z reguły nie mamy czasu dla samych siebie, tak żeby nie docierały do nas żadne inne bodźce niż własna myśl w ciągu pół godziny, 40 minut, a bieganie jest taką sferą.
Jak się nie zniechęcić, gdy zaczynają boleć mięśnie? (metoda małych woreczków - metoda rodem z Etiopii) Czy już od samego początku stawiać sobie cele? Jakie?
Zawsze starałem się przed rozpoczęciem zawodów czy treningu uświadomić sobie jak wygląda meta, co się dobrego z tym wiążę, jak bardzo będę szczęśliwy i zadowolony kiedy już tam będę i w związku z tym ja niczego sobie nie wmawiałem po drodze, ale mówiłem, że skończyć i być na mecie to będzie bardzo fajne i z takim poczuciem, wspomnieniem radości mety, a jednocześnie jak dobrze będzie wcisnąć ten czerwony przycisk na zegarku, który oznaczałby stop, koniec i zobaczyć te cyfry, które tam powinny się pojawić, być na właściwym dystansie to mnie kręciło. I nie raz ludzie się dziwili jak można być uśmiechniętym kończąc 25 czy 40 km trening przy zacinającym deszczu albo przy upale 40 stopniowym. No można dlatego, że to był jeszcze jeden trening na medal, nawet jeżeli nie było wielkiej publiczności na stadionie olimpijskim, tylko to się rozgrywało gdzieś tam w zaciszu leśnym czy gdzieś tam w Pirenejach, gdzie pamiętam, że kiedyś śnieg mi padał 4 lipca i też trzeba było zrobić trening. Ale ja się czułem zwycięzca, byłem uśmiechnięty i to zawsze pomagało przełamać kryzys. Myślę, że maratończycy, obojętnie czy mówimy o maratończykach tych takich klasycznych 42 kilometrowych czy to będą maratończycy, którzy pobiegną mini maraton, czy pół, nie ważne, ale kiedy myślą sobie o tym, że na mecie czeka ich medal i na mecie czeka ich uśmiech kogoś bliskiego albo następnego dnia pochwalą się czy podzielą się tą radością z kimś to są w stanie wykrzesać z siebie dodatkową energię.
Mamy jutro do przebiegnięcia niecałe 4 km - Ćwiczenia na dziś? A jutro, przed samym biegiem? Prosimy o krótką rozgrzewkę.
Rano koniecznie, kiedy następnego dnia rano wstaniemy co najmniej się przespacerować, może to być spacer z dzieckiem, czy z pieskiem. Złapać świeżego powietrza, żeby ten wysiłek, który będziemy wykonywać w trakcie tego biegu rodzinnego nie był pierwszym i jedynym tego dnia. To jest dobrze zrobić sobie, ja to nazywam "rozruchem", najlepiej przed śniadaniem jeszcze, nie najadać się na mniej niż 3 godziny przed biegiem. Tego dnia nie zalecałbym, tu się można śmiać, tzw. zdrowej żywności, czyli dużej ilości otrębów, takich rzeczy z bio. Nie, trzeba zjeść sobie to co lubimy, ale tak banany, białe pieczywo, nie pić za dużo kawy, herbaty, bo to bardzo odwadnia. W trakcie dnia popijać sobie wodę albo nawet jakiś napój izotoniczny mieć wtedy jeszcze. Nie mylić z energetycznymi, ale chodzi o to, żeby organizm był w takiej równowadze. Zrobić przed tym biegiem rozgrzewkę. Takiego truchtu, marszobiegu, potem ćwiczenia rozciągające. Jeżeli mamy ostro wystartować, szybciej pobiec to w zależności od zaawansowania to zalecałbym sobie jeszcze takie przebieżki zrobić, 70-80 metrów, 5-6 takich przebieżek, żeby poczuć rytm troszeczkę. A potem już tylko pochłaniać dystans i podziwiać pejzaż krakowskich Błoń.
Próbował pan policzyć ile kilometrów przeszedł pan w życiu?
W moim przypadku wiele zmieniło się razem z zapisaniem do klubu sportowego, bo na spacery z rodzicami zawsze wychodziłem. Jestem im ogromnie wdzięczny za to, że mieli taki edukacyjny trend, mimo że nie byli sportowcami, żeby nie gnuśnieć nigdy w domu, ale w zależności od pory roku wychodzić, uprawiać te sporty, które były adekwatne do pory roku. I park wyjście na spacer, wyjęcie rakietek do badmintona to było zawsze żelaznym punktem, kiedy byłem dzieckiem. Jazda na rowerze również podobnie i miałem 16 lat, kiedy zacząłem się bawić w taki sport już właściwie wyczynowy. Zacząłem trenować w 1983roku, ale już w 1985 roku musiałem zaprezentować dzienniczek treningowy na obozie kadry, a dzienniczek treningowy to jest zapisywanie każdego dnia i zliczanie każdego kilometra. Mam to właściwie wszystko spisane i kilometrów w trakcie tej mojej sportowej przygody zrobiłem ponad 120 tysięcy, czyli trzy razy okrążyłem ziemię pieszo, ale człowiek jest taką maszyną, że nam ruch służy i gorzej byłoby rdzewieć i tego ruchu nie zażywać.