„Przez okres 20 godzin byłem wielokrotnie bity, trudno zliczyć ile razy zostałem uderzony” – mówi w rozmowie z RMF FM Kacper Siennicki, który został zatrzymany przez OMON w Mińsku. Polak, który na własne oczy widział jak rozwija się sytuacja na Białorusi twierdzi, że społeczeństwo coraz bardziej jednoczy się przeciw Alaksandrowi Łukaszence. „Władza musi pójść na jakieś ustępstwa” – twierdzi.
Krzysztof Zasada, RMF FM: Jakie wspomnienie z komisariatu najbardziej utkwiło panu w pamięci?
Kacper Siennicki: Najbardziej utkwiło mi głowie bicie do nieprzytomności człowieka, który nie był dłużej w stanie klęczeć, bo mówił, że miał problemy z kolanami, miał operację. Mimo to, bez żadnych ludzkich odruchów, bito go.
Pana także bito?
Tak, bito mnie wielokrotnie od momentu zatrzymania aż do momentu wejścia do więzienia. De facto przez ten okres 20 godzin byłem wielokrotnie bity, trudno zliczyć ile razy byłem uderzony.
Czy ktoś podawał powód?
Powodem było to, że nie siedziałem w domu. Głównym celem zatrzymań losowych było zastraszanie ludzi. Gdy trwają protesty naród ma wiedzieć, że ma siedzieć w domu. Nie wychodźcie, bo tak zostaniecie potraktowani. To był jedyny cel, oni byli świadomi, że zatrzymywani byli przypadkowi ludzie. Bardzo często ci ludzie w ogóle nie planowali pójść na manifestację. Sam słyszałem wiele historii ludzi, którzy po prostu zostali wyłapani: ktoś stał i czekał w kolejce do sklepu, ktoś został wyciągnięty z autobusu miejskiego. Mógłbym tych historii dużo wymieniać. To było po prostu zorganizowane wyłapywanie ludzi w celu zastraszenia ogółu.
To zastraszenie jak wyglądało? Jak traktowano was na komisariacie milicji?
Wielokrotne bicie, tortury psychiczne. Tortury polegające na siedzeniu godzinami w niewygodnych pozycjach. Brak dostępu do wody, brak dostępu do toalety, brak możliwości snu, brak jedzenia.
Jeśli chodzi o to, co mówili wam milicjanci... tam były jakieś propagandowe próby indoktrynowania was?
Tak, były również. To zależało też od zmiany, bo my się przewinęliśmy przez trzy zmiany, które nami się zajmowały. Najbardziej dała nam się we znaki ta ostatnia zmiana. Głównodowodzący komisariatu kazał wszystkim zgromadzonym ludziom mówić kto jest prawowitym prezydentem Białorusi, kto jest najlepszym prezydentem na świecie. Chciał, żeby wszyscy przepraszali za to, że niszczą swoje miasto Mińsk. To było typowe, propagandowe indoktrynowanie nas.
Jak sytuacja tam się rozwinie? Wczoraj nie było już tak brutalnego pacyfikowania demonstracji. Czy jest szansa na jakieś porozumienie na Białorusi?
Myślę, że ta sytuacja, która miała miejsce była na tyle szokująca nawet dla Białorusinów, którzy żyją już ćwierć wieku pod tym reżimem, że oni sami (władze - przyp. RMF FM) zrozumieli, że trochę przesadzili. Nawet z racji tego, że ludzie nie mieszczą się w więzieniach musieli wstrzymać swoje działania. Gdy jeszcze protest zmienił swój charakter, kobiety zaczęły protestować w nieagresywny sposób, to władza nie mogła ich łapać, pałować i wsadzać do więzień.
Co będzie dalej?
Sytuacja jest na tyle dynamiczna, że ciężko prognozować jak to się rozwinie, bo tu jeszcze są czynniki zewnętrzne - cała rozgrywka geopolityczna związana z Rosją oraz państwami zachodnimi. Widzimy, że społeczeństwo coraz bardziej się jednoczy. Ja sobie nie wyobrażam tego, że Łukaszenka może rządzić w kraju, w społeczeństwie, które go tak bardzo nie cierpi. Myślę, że to jest niemożliwe. Już teraz najbardziej znaczące fabryki, zakłady pracy wychodzą na strajki, protesty. Coraz więcej ludzi się jednoczy, wydaje się, że to jest szansa. Albo teraz, albo nigdy, władza musi pójść na jakieś ustępstwa. Słyszałem, że kandydatka Cichanouska, która uciekła na Litwę, została do tego prawdopodobnie zmuszona różnymi groźbami. Ona z kolei mówi coś o tymczasowym rządzie, pewnym okresie przechodnim. Zobaczymy jak to się będzie dalej rozwijać, bo sytuacja jest dynamiczna, zmienia się z godziny na godzinę i zależy to wszystko od wielu światłych Białorusinów, którzy naprawdę walczą teraz o swoją przyszłość na ulicach całego kraju.