Remis, ale z lekkim wskazaniem na jednego z kandydatów - to zdaniem politologów wynik prezydenckiej debaty Bronisław Komorowski - Andrzej Duda w TVN. Zdaniem doktora Marcina Gacka z Uniwersytetu Śląskiego do historii przejdzie stwierdzenie kandydata PiS, że "ludzie są jego ekspertami". "To było oczywiście trochę pod publiczkę, ale to był przekaz emocjonalny, bardzo dobry" - zaznaczył ekspert. W opinii innych - Duda był tym razem zbyt agresywny. "W niedzielę nie podobała mi się jego zbytnia flegmatyczność i niezdecydowanie. Tym razem czasami odnosiłem wrażenie, że jego wypowiedzi przechodziły w krzyk" - wyjaśnia politolog Olgierd Annusewicz.

W jego opinii, oba sztaby po pierwszym spotkaniu kandydatów w telewizyjnej debacie dobrze przygotowały się do drugiego starcia. Andrzej Duda bardzo starał się nadrobić te straty, które poniósł w niedzielę, można to było poznać między innymi po tym, w jaki sposób zwracał się do prezydenta Komorowskiego. Unikał zwrotu "panie prezydencie", który w niedzielę pojawiał się zbyt często. Drugą rzeczą, która się zmieniła u Dudy to była zaprezentowana przez niego energia - komentował Annusewicz.

Zwolennicy Dudy są nim zachwyceni, podobnie zwolennicy Komorowskiego - zachwyceni prezydentem, ale osoby niezdecydowane mogą negatywnie odbierać osobę krzyczącą. Fakt, że Komorowski w niedzielę i dziś wyprowadzał ataki personalne to jedno, natomiast jego głos był szybki, dynamiczny, ale nie podnosił się. U Dudy ten głos momentami był podniesiony - dodał Annusewicz.

Jego zdaniem, Bronisław Komorowski może drugą debatę uznać za udaną. Symptomatyczny był apel prezydenta do wyborców, by na niego zagłosowali. Powiedział: słuchajcie, odrobiłem lekcję, nauczyłem się, pokazaliście mi, biorę się do roboty. To było coś na kształt przeprosin wyborców, ale i prośby o drugą szansę. Debata była sukcesem Komorowskiego, ale nie była porażką Dudy, który wypadł lepiej niż w niedzielę. Nie udało mu się jednak pognębić przeciwnika, co najwyżej odrobić wcześniej poniesione straty - zauważył.

Politolog zauważył, że nowym elementem, który pojawił się w czwartkowej debacie i ma szansę być zapamiętany, było przywołanie przez Bronisława Komorowskiego słów posła PiS Krzysztofa Szczerskiego, który miał postulować wprowadzenie w Polsce republiki wyznaniowej. Z punktu widzenia komunikacji masowej, strzał był bardzo celny. Ten tekst przeczytało ograniczone grono zainteresowanych, dziś już nikt nie będzie do niego docierał. Z tego punktu widzenia sztab Komorowskiego odrobił pracę domową - powiedział Annusewicz. 

"W drugiej debacie wyborca utwierdza się we wcześniejszym przekonaniu"

Jak ocenił, także ze strony Dudy padały celne pytania. Takim pytaniem była chociażby kwestia liczby podpisanych przez Komorowskiego ustaw podwyższających podatki. Prezydent był jednak przygotowany na to pytanie, było ono prawdopodobnie przewidziane przez jego sztab, bądź Komorowski błyskotliwie potrafił znaleźć na nie odpowiedź - dodał.

W opinii Annusewicza, wyborczy efekt czwartkowej debaty będzie w dużej mierze zależał od liczby widzów, którzy ją śledzili. Depesze, artykuły i relacje to jedno, ale decydujące znaczenie ma osobisty udział wyborcy w śledzeniu debaty. Z drugiej strony, doświadczenie pokazuje, że kluczowe są debaty wcześniejsze. To wówczas wyborca wybiera swojego ulubieńca, potem najwyżej utwierdza się w tym przekonaniu - powiedział.

Pierwsza debata już odnosi skutek. Przed niedzielną debatą i poparcie, i nastrój wśród zwolenników Komorowskiego były dość słabe. Swoją dyspozycją w czasie tej debaty Komorowski odbudował nadzieje swoich zwolenników i pokazał wyborcom, że nie stoi na przegranej pozycji. Odbił się, co było widać w sondażach - dodał politolog.

"Napastliwy Duda. To kłóci się z jego wcześniejszym wizerunkiem"

Wyraźnego zwycięzcy debaty nie wskazuje też politolog z Uniwersytetu Warszawskiego dr Anna Materska-Sosnowska. Komorowski - jak podkreśliła - zdecydowanie lepiej od rywala poradził sobie natomiast w części poświęconej polityce międzynarodowej. Dlatego korzystne dla niego było to, że ten blok pytań był ostatni. Bardzo dobrze odpowiedział na pytania o to, jak mamy budować nasze relacje i sojusze z innymi krajami czy jakie powinno być miejsce Polski w Unii Europejskiej. To, co mówił, pokazywało jego stabilność i spokój - oceniła.

Politolog zwróciła też uwagę, że prezydentowi udało się celnie "wypunktować" przeciwnika w sprawie polskiej pomocy dla syryjskich chrześcijan. Komorowski wytknął Dudzie, że ten nie wziął udziału w głosowaniu w Parlamencie Europejskim nad uchwałą, która upominała się o chrześcijan, zagrożonych przez Państwo Islamskie.

Duda mówił bardzo sprawnie, ale na mnie zrobił złe wrażenie ze względu na bardzo agresywny, napastliwy ton. To była zbyt duża zmiana w stosunku do poprzedniej debaty. Ja takiego Andrzeja Dudy nie znałam i w związku z tym umiarkowanie mi się to podobało - mówiła Materska-Sosnowska.

Według ekspertki w poprzedniej debacie kandydat PiS odnosił się z wyraźnym szacunkiem do urzędującego prezydenta. A to - jak mówiła - zasługiwało na uznanie, świadczyło o jego klasie i mogło się podobać. Tym razem - jak zauważyła - Duda nie mówił już "panie prezydencie", tylko "pan Bronisław Komorowski", co mogło sugerować pewne lekceważenie dla urzędującej głowy państwa. W dodatku - co podkreśliła - jeżeli kandydat PiS chciał w ten sposób wypaść jako polityk energiczny i zdecydowany, to tak przesadna zmiana wizerunku sprawiła, że mógł wydać się zbyt agresywny i niewiarygodny. Jej zdaniem, takie zachowanie było w kontrze do spokojnego tonu Komorowskiego.

Politolog powiedziała również, że Dudzie nie udało się kilkukrotnie poradzić sobie z ripostą i powtarzał niektóre kwestie. Wiem, że te słowa miały nam pozostać w głowie, ale to wykazywało na pewien brak pójścia do przodu, brak refleksji - oceniła. Materska-Sosnowska zwróciła też uwagę, że obu kandydatom zdarzało się uciekać od konkretnej odpowiedzi na pytania.

W jej ocenie, w odróżnieniu od poprzedniej debaty, którą obserwowało wiele osób niezdecydowanych, można spodziewać się, że tym razem "głosy są już raczej rozdane" i widzowie mogą już tylko utwierdzić się albo nie w swoim przekonaniu, na kogo będą głosować.

Jak dodała obie debaty były bardzo ważnym akcentem kampanii wyborczej. Jej zdaniem, chociaż nie ma badań, w jaki sposób wpływają one na wynik głosowania, to mają one istotne znaczenie dla wyborców. To jest jedyny czas takiego starcia, bezpośredniego spięcia między kandydatami - oceniła.

"Lekkie wskazanie na Dudę"

Wyrównana, z lekkim wskazaniem na Andrzeja Dudę - tak z kolei debatę ocenił socjolog polityki dr Marcin Gacek z Uniwersytetu Śląskiego. Jego zdaniem Duda wygrał w części dotyczącej polityki zagranicznej i wewnętrznej, Komorowski zaś lepiej wypadł w części gospodarczej.

Zobacz również:

Myślę, że przejdzie do historii stwierdzenie Andrzeja Dudy, że "ludzie są moimi ekspertami". To było oczywiście trochę pod publiczkę, ale to był przekaz emocjonalny, bardzo dobry - powiedział dr Gacek.

Jego zdaniem w debacie obaj kandydaci kierowali się do swoich wyborców. Ja ją sobie określiłem 2:1 na korzyść Dudy - powiedział Gacek, dodając, że to zwycięstwo jest "nieznaczne".

Podkreślił, że debata może w znaczący sposób wpływać na postawy wyborców jedynie wtedy, gdy jeden kandydat nokautuje drugiego, a taka sytuacja ani w pierwszej, ani w drugiej debacie nie miała według niego miejsca. Mówił, że walka odbywała się "łeb w łeb". Były mocne ciosy (...). To był taki klincz, takie przepychania, to nie był nokaut - dodał. Zaznaczył jednak, że to nie wynik debaty będzie decydował o tym na kogo w niedzielę Polacy oddadzą głos w drugiej turze wyborów prezydenckich, a decydować będą głosy osób niezadowolonych z PO i prezydenta lub przeciwników Jarosława Kaczyńskiego.

W tej chwili walka toczy się o płynny elektorat. Będą dwa negatywne uczucia: absolutne zniechęcenie, można by powiedzieć pewnego rodzaju wstręt do tego, co robiła PO i co robił Bronisław Komorowski w kampanii wyborczej. Jego zmiany nastawienia, szybkość płynięcia z prądem była nie do przyjęcia szczególnie dla wielu młodych wyborców. A z drugiej strony nienawiść do Jarosława Kaczyńskiego - powiedział dr Gacek. Dodał, że odkąd sztab Bronisława Komorowskiego zaczął się liczyć z tym, że prezydent może przegrać wybory, "cały czas uderza w Andrzeja Dudę przez nienawiść do Jarosława Kaczyńskiego, pokazywanie, że Duda nie jest samodzielny".

Przez te ostatnie dwa dni będzie się toczyło, która z tych emocji wygra. Czy więcej pójdzie do wyborów ludzi, którzy boją się i nienawidzą Kaczyńskiego - bo ci, którzy teraz zmieniają decyzję, to są ci, którzy nienawidzą Kaczyńskiego w moim przekonaniu - czy tych, którzy bardziej wybierają uczucie zniechęcenia, wstręt do tego, co się dzieje. Dla tych ludzi ta debata nie była tak ważna - ocenił Gacek.

Ekspert uważa, że bardzo trafnym posunięciem Andrzeja Dudy, które wyprowadziło Komorowskiego z równowagi, było postawienie na samym początku debaty chorągiewki z logo Platformy Obywatelskiej na pulpicie Bronisława Komorowskiego. Niewątpliwie zaskoczyła mnie flaga. To był strzał w moim przekonaniu mistrzowski. Szczególnie, że zaskoczył wszystkich, bo i Komorowski musiał szybko tę flagę oddać Monice Olejnik, Monika Olejnik musiała ją postawić na podłodze. Nie chciałbym daleko idących wniosków wyciągać, ale może to było symboliczne - powiedział Gacek.

Dr Marcin Gacek zwrócił uwagę, że przyjęcie zaproszenia przez Dudę do debaty w TVN uwiarygadnia go w oczach wyborców. To tak, jakby Komorowski przyjął zaproszenie do Kukiza albo do Radia Maryja - porównał Gacek.

"Przegrali widzowie"

Był remis, a właściwie przegrali widzowie, bo faktycznie to był pojedynek bokserski, klincz, w którym żaden z zawodników nie zyskał przewagi, a stracili widzowie - ocenił z kolei dr hab. Norbert Maliszewski, specjalista ds. marketingu politycznego z UW. Według niego debata telewizyjna sprowadziła się do sporu czysto personalnego, pojedynku bokserskiego, adresowanego głównie do twardego elektoratu partyjnego. Wydaje się, że to te plemiona partyjne i ich mobilizacja w niedzielę rozstrzygną wynik wyborów - zaznaczył naukowiec.

Debata - jego zdaniem - odbyła się głównie w sferze wizerunkowej - "prezydent Bronisław Komorowski pokazał lepszą formę, niż oczekiwano, a Andrzej Duda był nie gorszy". Widzowie nie dowiedzieli się niczego nowego, nie poznali żadnych nowych poglądów, nie narzucono jakiejś nowej narracji i sposobu widzenia problemów w Polsce - zauważył Maliszewski.

W jego ocenie kandydat PiS odrobił lekcję z pierwszej debaty - lepiej się przygotował, teraz miał być "bardziej energiczny, miał mieć pasję". Specjalista od marketingu politycznego zwrócił uwagę, że ten wizerunek sprowadził się zarówno do chwytów politycznych, jak przekazanie kontrkandydatowi flagi Platformy Obywatelskiej, jak i zagrań marketingowych związanych z obietnicami cofnięcia reform, np. emerytalnej.

Maliszewski ocenił, że Duda "przekroczył cienką linię - jego energia za bardzo związana była z nerwowością: drżał mu głos, czasami wypowiadał się w stylu, który czynił go pretendentem, ale aroganckim". Cel, aby nie przegrać w tej debacie i mobilizować swoich wyborców, Andrzej Duda zrealizował, ale zabrakło jakichś gestów zwróconych w stronę wyborców Pawła Kukiza, co wydawało się, że będzie zabiegiem naturalnym, bo tę przewagę Dudzie mógłby dać elektorat antysystemowy - zauważył naukowiec z Uniwersytetu Warszawskiego.

Takich gestów skierowanych do obcego elektoratu - jego zdaniem - zabrakło też w wystąpieniach prezydenta Komorowskiego. Podobnie jak Andrzej Duda Komorowski też mobilizował i budował morale swojego elektoratu. Jedyna rzecz odnosząca się do wyborców wahających to wystąpienie na końcu, że wybory to nie jest randka w ciemno - ocenił Maliszewski.

Być może prezydent Komorowski starał się wygrywać doświadczeniem, opanowaniem i spokojem, ale zdaje się, że odbiorcy czasami punktują i dobrze odbierają taką dominację w przebiegu debaty, tzn. jeśli wcześniej był oskarżany o to, że nie ma energii, jest ospały i zbyt jowialny, to mógł tutaj zaryzykować i przygotować jakieś nowe argumenty - zaznaczył.

(MRod)