Sto lat temu, przywódcy mocarstw europejskich w obliczu trudności wewnętrznych uznali, że nic nie przysłuży się lepiej poprawie sytuacji politycznej, jak mała, zwycięska wojna. Efektem tego myślenia była hekatomba pierwszej wojny światowej. W obliczu złych rokowań gospodarczych i obawy przed ruchami opozycyjnymi, sto lat później prezydent Rosji postanowił przeprowadzić kolejną, małą zwycięską wojnę, dla umocnienia i skonsolidowania swojej władzy.
Wydarzenia w Kijowie sprawiły, że wojska szykowane do walk na Kaukazie wysłał na Krym. Historia, jak wiadomo, nie powtarza się, choć się rymuje. Dziś wojny prowadzi się w inny sposób i nie należy się spodziewać, że interwencja rosyjska na Ukrainie doprowadzi do konfliktu na dużą skalę. Warto jednak dostrzec ten sam mechanizm, który każe autokratom rozwiązywać wewnętrzne problemy swoich reżimów przez agresję zewnętrzną.
Nie oznacza to oczywiście, że kraje demokratyczne nie wywołują wojen. Zeszłoroczna rocznica inwazji na Irak gorzko przypomniała prawdę, że niestety także demokracje nie są wolne od odruchów militaryzmu. Jednak, co ciekawe, w historii stosunków międzynarodowych nie odnotowano ani jednego przypadku, by demokratyczne państwo stoczyło wojnę z inną demokracją. Innymi słowy, autokracje wywołują wojny kierując się planami i obawami swoich przywódców i walczą z każdym, niezależnie od ustroju adwersarza. Demokracjom też zdarza się być agresorem, ale jedynie, gdy czują się zagrożone przez autokratów. Wniosek nasuwa się sam: jedynie ustrój demokratyczny sprawia, że przywódcy są w stanie rozwiązywać spory międzynarodowe bez użycia siły. Co ciekawe, postulat ten sformułowany został już ponad dwieście lat temu w obecnym Kaliningradzie, przez Immanuela Kanta, jako część teorii wieczystego pokoju.
Patrząc na rosyjskie transportery opancerzone na ulicach Symferopola warto zdać sobie sprawę, że autorytarna Rosja rozszerzająca swoje wpływy u wschodnich granic Unii Europejskiej to nie tylko drobna niedogodność, związana z koniecznością znoszenia naruszeń praw człowieka czy utrudnień w handlu. To realne zagrożenie, którego przyczyna tkwi w charakterze systemu władzy w Rosji. Autorytarna Rosja, łamiąca prawa swoich własnych obywateli pokazała, z jaką łatwością jest gotowa łamać prawo międzynarodowe. Widząc już związek pomiędzy ustrojem, a polityką zagraniczną czas powiedzieć wprost: skoro warunkiem pokojowej koegzystencji jest demokracja, należy wreszcie podjąć wysiłek, by w przestrzeni postsowieckiej wspierać społeczeństwo obywatelskie i siły demokratyczne.
Demokracji nie można eksportować, ona zawsze wzrasta w wyniku interakcji pomiędzy uniwersalnymi zasadami a lokalnymi uwarunkowaniami. Jednak kraje UE powinny nie szczędzić wysiłków dla wspierania ukraińskich, białoruskich i rosyjskich, ruchów obywatelskich, zarazem reagując dyplomatycznie i gospodarczo na wszelkie przejawy autorytaryzmu. Taka polityka musi być długofalowa i wymagać będzie stanowczego przywództwa. Czy społeczeństwa Europy są dojrzałe na tyle by podjąć to wyzwanie?
Skoro teoretyczne podstawy pokojowej koegzystencji narodów położył niemiecki filozof wykładający na uniwersytecie ufundowanym przez polskiego króla, to może wśród klasy politycznej państw Europy Środkowej znajdą się przywódcy zdolni do prowadzenia dalekosiężnej i konsekwentnej polityki? Stanowczej wobec postsowieckich autokratów i realnie wspierającej ich pragnących godnego życia obywateli.