Dziewczyny ubierają choinkę, światełka zakładają mężczyźni, a mama jak zwykle gotuje. Każdy tylko zagląda. U nas jest post, wolno jeść trzy razy dziennie - opowiada o wigilijnych zwyczajach Bogumiła Wikar z miejscowości Słopnice. Życzyłabym sobie, żeby i moje dzieci, jeśli założą rodziny, a będą dalej od domu, tak kultywowali tę tradycję. Bo to jest, no... fajne.
Słopnice koło Limanowej w Małopolsce to miejscowość, w której mieszka najwięcej młodych ludzi i gdzie rodzi się najwięcej w Polsce dzieci. To miejscowość słynąca z najliczniejszych rodzin. W każdej z nich jest średnio pięcioro, sześcioro dzieci.
Grzegorz Jasiński rozmawiał z Bogumiłą Wikar o świątecznych zwyczajach i podziale obowiązków w siedmioosobowej rodzinie.
Bogumiła Wikar: Mamy piątkę dzieci. To Łucja 24 lata, Tomasz 22 lata, Karolina 21, Katarzyna 20 i Weronika będzie miała 20 lat.
Grzegorz Jasiński: Wszyscy będą na Wigilii?
Tak. Od soboty praca wre. Mama piecze. Dzieci robią generalne sprzątanie. Niedziela to normalnie wolny dzień. Nic się nie robi, jedynie chleb, bo zawsze musimy mieć własny chleb. A tak to do kościoła. W Wigilię dzieci wstają, wstajemy wszyscy, mama piecze słodką bułkę z marmoladą. Musi być. Z serem i kruszonką. I kakao. To jest tak, że kto pierwszy wstanie, ten więcej zje. Bo lubią.
Jak wygląda rozkład dnia, kto czym się zajmuje? Bo na pewno jest podział obowiązków.
Mąż z synem przygotowują oświetlenia i nabijają choinkę na stojak. Oczywiście choinka musi być żywa, absolutnie nie sztuczna. Dziewczyny wcześniej przygotowują bombki i słodycze. Słodyczy nie wiążemy tylko wsypujemy do misy, bo i tak są szybko zjedzone. Dziewczyny ubierają choinkę, światełka zakładają mężczyźni, a mama jak zwykle na dole gotuje. Każdy tylko zagląda. U nas jest post, wolno jeść trzy razy dziennie. Na obiad przeważnie jest kwaśnica z ziemniakami. Zależy, jak kto lubi. Ziemniaki się gotuje, kwaśnicę doprawia się jarzynami, wlewa się to do ziemniaków i na ciepło się je.
Któraś z córek pomaga mamie przy przygotowaniu?
Tak, jak mama woła, to każda przychodzi i coś pomaga. Syn też pomaga. Zresztą on od małego był taki, że jak ja cokolwiek robiłam, to siedział i patrzył. Nawet już w czwartej klasie potrafił obiad ugotować, a nawet ciasto upiec. Taki był.
A najmłodsza córka jakie ma szczególne zadania? Poza byciem pieszczochem całej rodziny.
Też ma obowiązki. Ma własny pokój wysprzątać. Choinkę pomóc ubrać. No i ona też zawsze "wygrywa wycieczkę". Tak się śmiejemy. Musi każdemu co trzeba przynieść, odnieść, donieść. Takie ma zadania. Zawsze się śmieją, Weronika wygrałaś wycieczkę albo do piwnicy, albo sutereny, albo do góry i noś. Dziewczyny potem nakrywają stół. Zawsze zostawiamy ten jeden talerz. Jedno wolne nakrycie. Oczywiście sianko musi być i owies. Owies jest wskazany w Słopnicach bo to symbol siły i płodności. Ma bardzo dużo witaminy E i mężczyźni nie muszą iść do apteki, tylko w domu...
Jak Pani tak patrzy na tę wigilię teraz, kiedy jest najmłodsza córka, i porównuje z tymi, kiedy starsze dzieci były w jej wieku, to co się zmieniło? Czy tradycja została taka sama, czy coś się modyfikowało?
Nie. U nas w domu dalej jest ta sama tradycja. Tylko mamie i tacie lżej, bo dzieci więcej pomagają. Mniej się napracujemy my w wigilię. Ale tradycję od wiek wieków ja wyniosłam z domu i staram się, żeby w przypadku dzieci było podobnie. To jest taki magiczny dzień. Dla mnie bardzo.
Czy są jakieś szczególne potrawy, które Pani najbardziej lubi przygotowywać, na które dzieci najbardziej nie mogą się doczekać?
U nas to najbardziej ryż na mleku z cynamonem, miodem i śliwkami łuskanymi, ale nie suszonymi, tylko takimi z kompotu cukrem zasypywanymi. U nas to jest tak, że nawet w Boże Narodzenie kto pierwszy garnek dołapie, bo uwielbiają to i dzieci, i mąż uwielbiają. Ja to z domy wzięłam. A dla mnie najlepszy jest pęcak z grochem. To najlepsze dla mnie jedzenie. Prócz tego jest kapusta z grochem, łazanki, pierogi z kapustą.
Karp. Chociaż u mnie dzieci nie lubią karpia, wolą pstrąga. Ale ja z domu wyniosłam karpia i go uwielbiam. Oprócz tego polewka z suszonych owoców, które sama robię, bo oni nie chcą tych sklepowych. Tylko własnej roboty. Suszymy śliwy, grusze, pomarańcze, owoce dzikiej róży, trochę jałowca, goździk i głóg. To wszyscy lubią. I w wigilię niczego cukrem nie słodzę, tylko miodem. Taki tu jest zwyczaj.
Dzieci wyszły z domu, są na studiach. Czy przynoszą do domu nowe zwyczaje?
Bałam się, że dzieci, gdy wyjdą z domu i zobaczą więcej, będą odchodzić od tych zwyczajów. Ale nie. Ja nawet czasem im mówię, że to męczące tyle tego wszystkiego przygotowywać, że może by mniej. A oni na to: nie mamo, tyle co zwykle. W ubiegłym roku mieliśmy przypadek, że w drugi dzień świąt byli u nas koleżanka i kolega syna ze studiów i otwierali oczy, jak to wszystko wygląda. Syn jest jedyny z wielodzietnej rodziny na tym kierunku i byli zachwyceni, że jest tak dom ubrany i w domu ubrane. Tyle jedzenia. I jeszcze po świętach nasi znajomi przychodzą - tak spontanicznie siadamy, śpiewamy kolędy, mąż gra na akordeonie, nieraz nawet do drugiej po północy. U nich tego nie ma, nawet tak się nie odczuwa tych świąt, tej atmosfery takiej nie ma. Ja się cieszą, że moje dzieci chcą, by tak dalej było. Życzyłabym sobie, żeby oni, jeśli założą rodziny, a będą dalej od domu, tak kultywowali tę tradycję. Bo to jest, no... fajne.
Słopnice słyną z tego, że dzieci tu dużo. To pojęcie rodziny wielodzietnej oznacza trochę co innego. Piątka dzieci to tu jest mała rodzina wielodzietna.
Teraz już dużo...
To takie minimum. Czy w związku z tym, że tych dzieci jest tu dużo, są jakieś szczególne zwyczaje, spotykają się w okolicy świąt?
Jest zabawa, jak śnieg jest to dzieci idą na sanki, na narty. Ale po świętach zaczyna się kolędowanie. W Szczepana to u nas czasem jest sześć kolęd i te dzieci naprawdę bardzo ładnie śpiewają i są przygotowane. Albo się przebierają, albo idą z szopką i śpiewają po dwie, po trzy kolędy. Pewnie, że jak się da pieniądze, to już trochę szybciej kończą. Ale umieją i jest to kultywowane. Dzieci idą i śpiewają z namaszczeniem, nie po łebkach...
Są chętnie przyjmowani?
Bardzo. I nikt się nie przejmuje, że w domu wysprzątane, że jest dywan, tylko każdy woła te dzieci do środka i częstuje. My do niedawna mieliśmy tutaj też tak, że razem z mężem zaczynaliśmy i szliśmy do sąsiada i w dół i wszyscy się zbieraliśmy, w 20-30 osób i śpiewaliśmy kolędy...