W najbliższych dniach władze PiS powinny zdecydować o ewentualnym przeprowadzeniu prawyborów swojego kandydata w majowych wyborach prezydenckich. Gorąco dyskutowany przez publicystów pomysł ma jednak zdecydowanie więcej wad niż zalet, zarówno politycznych jak organizacyjnych. Niebagatelne znaczenie ma też finansowy aspekt ewentualnych prawyborów.

Politycznie

W tej dziedzinie zagrożenia są oczywiste. Prawybory tylko praktycznie odbywają się wewnątrz przeprowadzającego je ugrupowania, praktycznie opinie na temat kandydatów wygłaszają zaś wszyscy wokół, z udziałem także ewidentnych przeciwników politycznych całej partii.

Walczący o nominację kandydaci wcześniej czy później zmuszeni są do sięgania po narzędzia podważające zdolności swoich konkurentów, co oczywiście nie służy całości ugrupowanie. Obserwatorzy nader chętnie podchwytują najdrobniejsze nawet rozbieżności programowe, a z drobnej cierpkiej uwagi potrafią wykreować problem rzekomo fundamentalny. Wszystko to razem z punktu widzenia wchodzącej w prawybory partii bardziej całemu przedsięwzięciu szkodzi, niż mu pomaga.

Krok rozpaczliwy

Fundamentalnym zaś zastrzeżeniem do pomysłu przeprowadzenia teraz prawyborów jest oczywista niemoc PiS we wskazywaniu postaci, które rokują powodzenie startowi w wyborach. Dojmujący brak liderów (poza prezesem) spowodował już sięganie poza struktury partyjne (kandydatem jest np. prezes IPN), a nieoczywistych kandydatów jest co najmniej jeszcze kilku. Niektórzy z nich mają w partii wsparcie wewnętrzne, niektórzy tylko wietrzejącą od lat charyzmę, jeszcze inni - zaledwie opatrzone w mediach twarze.

Jeśli duża, ambitna partia na siedem miesięcy przed wyborami nie ma mocnych, jednoznacznych kandydatów, a jej władze od miesięcy bezskutecznie prowadzą ich selekcję, to organizowanie przez nią prawyborów jest tyleż potwierdzeniem łatwej do wykpienia, rozpaczliwej sytuacji, ale też bezradności w obliczu faktów, do których przewidywania wystarczy wiedza o długości kadencji prezydenta i zwykły kalendarz.

Szczególne ograniczenie wewnętrzne

W wypadku PiS jest jeszcze jeden specyficzny bardzo kłopot - wybrany przez ogół członków partii kandydat może nie cieszyć się wystarczającym wsparciem prezesa Kaczyńskiego, a to problem, z którego nie da się wyjść łatwo. Zwłaszcza, jeśli np. w wyniku możliwej ostrej rywalizacji kontrkandydaci zaczną się nawzajem odpytywać o stosunek do sugestii Jarosława Kaczyńskiego, gdyby zostali wybrani na urząd prezydenta. 

Żadna odpowiedź nie byłaby pewnie w tym wypadku jednocześnie dobra, pomagająca w zdobyciu dodatkowych wyborców i jednocześnie satysfakcjonująca dla prezesa.

Organizacyjnie

Do przeprowadzenia prawyborów w krótkim czasie (a tylko tyle go PiS-owi zostało) partia kompletnie nie jest przygotowana. Nie jest zresztą do tego gotowe żadne z ugrupowań w Polsce. Jeśli pomysł byłby poważny, przygotowania do jego realizacji należało podjąć już dawno.

Żeby prawybory były wiarygodne, trzeba zorganizować procedury, struktury wyborcze, przeprowadzić dostępną dla wszystkich uczestniczących w głosowaniu kampanię wyborczą. O niczym takim nikt jeszcze dotąd nie wspomniał, a nie wydarzy się to przecież samo. Kalendarz najbliższych tygodni, poprzetykany świętami państwowymi z pewnością temu nie sprzyja. Próba zorganizowania prawyborów naprędce jest w obecnych warunkach obarczona tyloma wadami, że w zasadzie wprost skazana na niepowodzenie.

Finansowo

To już nieoczywisty na pierwszy rzut oka problem, który jest jednak bardzo istotny. Prawybory muszą kosztować, a to w niestabilnej sytuacji finansowej partii wydatek ekstrawagancki i zbędny. Decyzją PKW komitet wyborczy PiS stracił już kilkanaście milionów dotacji z rozliczenia kosztów kampanii do parlamentu, w perspektywie jest wysoce prawdopodobna uchwała PKW o odebraniu jej także 77 milionów subwencji, przeznaczonej na utrzymanie przez trzy lata. Pierwsza z decyzji nie jest prawomocna, druga - będąca jej niemal automatycznym następstwem - nawet nie została podjęta, ale czym się to dla PiS skończy, nie wie dziś nikt. 

Pod znakiem zapytania są środki na prowadzenie samej kampanii prezydenckiej, na co wg skarbnika PiS Henryka Kowalczyka potrzeba ok. 20-30 milionów. Partia wyszła już na czysto z zobowiązań związanych z poprzednią kampanią, wzięcie kredytu na nową jednak będzie zapewne znacznie trudniejsze. Nie mając pewnego dochodu nie tylko trudniej będzie znaleźć bank, który by go udzielił, ale też znacznie trudniejsze może się okazać jego spłacenie - zwłaszcza jeśli PiS straci trzyletnią subwencję.

Komitet Wyborczy Nieznanego Kandydata

Skarbnik PiS nie chce więc brać kredytu, a wyjścia upatruje w zbieraniu środków dla komitetu wyborczego od sympatyków. To jednak można zacząć robić dopiero po formalnym rozpoczęciu kampanii wyborczej i zarejestrowaniu komitetu kandydata, którego jeszcze nie znamy. 

Termin wyborów zostanie ogłoszony w lutym, pierwsze istotne wydatki związane z kampanią zaczną się w marcu - jest jeszcze czas, by czekać na rozstrzygnięcia trójkąta PKW - Sąd Najwyższy - minister finansów ws. wypłat dotacji i subwencji. PiS wciąż jednak nie ma pewności, czy okażą się dla partii korzystne.

Pieniądze od sympatyków?

PiS ma dobre doświadczenie zbiórki organizowanej po odebraniu pod koniec sierpnia części dotacji - nawet bez przypominania o niej sympatykom z powodu wrześniowej powodzi przyniosło to PiS już niemal 9 milionów złotych. Ofiarność zwolenników ma jednak swoje granice, a i tu znaczące może się okazać nazwisko dziś nieznanego kandydata. To musi być ktoś, mający potencjał w gromadzeniu nie tylko głosów, ale też pieniędzy na ich zdobywanie. Nie wszyscy z branych pod uwagę kandydatów tę zdolność mają. 

Jeśli PiS wybierze niewłaściwie, gromadzenie środków na wsparcie jego kandydata może się okazać niewystarczająco skuteczne, a kampania może się skończyć kosztowną dla wizerunku partii klapą.

Wciąż mimo zastrzeżeń możliwe prawybory można byłoby więc uznać tylko za próbę przerzucenia odpowiedzialności za to z kierownictwa partii na jej członków.

Opracowanie: