"Zmierzmy autostradą do piekła" -brytyjski premier Rishi Sunak ostrzega przed katastrofą klimatyczną. Uczestniczy w konfekcji COP27 zorganizowanej w Egipcie. Ale to na byłym premierze brytyjskie media skupiają swoją uwagę. Nietrudno zgadnąć, o kim mowa.

W kurorcie Szarm-el-Szejk pojawił się także Boris Johnson. W lipcu zmuszony został do rezygnacji z urzędu w atmosferze skandalu, po łamaniu zasad lockownu na Downing Street i kontrowersyjnych nominacjach, których był autorem.

Były premier po przybyciu do Egiptu nie stroni od wywiadów, choć, jak sugeruje, nie chce podważać obecności na szczycie obecnego premiera Wielkiej Brytanii. Poniekąd to jemu zawdzięcza swój upadek. Sunak podał się do dymisji ze stanowiska ministra finansów w proteście przeciwko stylowi sprawowania władzy przez Borisa Johnsona i zapoczątkował lawinę kolejnych dymisji.

Jestem tu w roli szeregowego żołnierza, zaledwie noszę dzidę - tak, w charakterystycznym dla siebie stylu, określił swoją rolę na szczycie w udzielonym dla "New York Times" wywiadzie. Johnson przewodził poprzedniej konferencji klimatycznej w Glasgow, która obyła się ubiegłym roku, w zupełnie innej atmosferze. Tegoroczną zorganizowano w cieniu wojny w Ukrainie i kryzysu energetycznego, który jest jej wynikiem.  

Jak bumerang

Komentatorzy zauważają, że Johnson nie znika z powierzchni polityki, jakby szykował sobie trampolinę na przyszłość. Podczas wywiadów wyraził swoje poparcie dla byłego współpracownika, a obecnie rywala - Rishiego Sunaka. W  ostatniej chwili zrezygnował z wyścigu o stanowisko lidera Partii Konserwatywnej, po dramatycznie nieudanych 45 dniach sprawowania rządów przez Liz Truss, która, pragnąc ciąć podatki i zwiększać publiczne zadłużenie, doprowadziła do upadku swojego rządu w spektakularny sposób. Johnson nie wystartował, nie chcąc doprowadzić do pogłębienia podziału w rządzącej partii - to oficjalna wersja. Nieoficjalnie nie zebrał konicznego poparcia w Izbie Gmin.  

Człowiek granica

Nie ma osoby, która bardziej dzieliłaby brytyjską politykę i popularyzowała elektorat niż Boris Johnson. Kiedyś takim zjawiskiem był brexit, do którego skutecznie doprowadził, a teraz jest nim on sam. Porównania z byłym amerykańskim prezydentem Donaldem Trumpem częściej są chybione niż trafnie, ale trudno odmówić byłemu premierowi energii i charyzmy.

Brytyjska obecność na szczycie COP27 w Egipcie od samego początku stała pod znakiem zapytania. Chodziło o szczebel, na którym Wielka Brytania miała być reprezentowana. Po śmierci królowej Elżbiety II przyjazd jej następcy Króla Karola III stał się niemożliwy - dostał on wręcz polityczny zakaz. Początkowo na szczyt nie wybierał się także premier Rishi Sunak, zaniepokojony kryzysem ekonomicznym i toksycznym spadkiem, jaki odziedziczył po swojej poprzedniczce. Boris Johnson miał wolny kalendarz. W polityce, podobnie jak w handlu, każda reklama się liczy.