Niesamowity konkurs na średniej skoczni w Whistler. Co prawda Simon Ammann udowodnił, że szwajcarskie zegarki rzadko się psują, ale nasz orzeł z Wisły pokazał, że latać potrafi.
Osiem lat temu w Salt Lake City Adam Małysz miał zdobyć złoty medal igrzysk olimpijskich. Do USA leciał jako murowany faworyt. Na drodze stanął mu młodziutki Simon Ammann. Nazywany Harrym Potterem Szwajcar wyskoczył niczym diabeł z pudełka i zgarnął całą olimpijską pulę – dwa złote medale. Polak musiał się zadowolić srebrnym i brązowym krążkiem. Ładne mi musiał…
Na początku tego sezonu Małysz dość ostrożnie wypowiadał się w sprawie olimpijskich medali. Zobaczymy, powalczę – powtarzał. Kiedy formy nie było, dziennikarze nawet go o to nie pytali. Kiedy wróciła zaczęliśmy mieć nadzieję. Rosła z konkursu na konkurs. I wreszcie eksplodowała radością na średniej skoczni.
Srebro już jest, powtórka z Salt Lake City też. Ale czekamy jeszcze na dużą skocznię. Małysz niczego już nie musi udowadniać. Schlierenzauer będzie pod presją, bo Austriacy na średniej skoczni zawiedli. A Ammann? No cóż, szwajcarskie zegarki psują się rzadko. Ale się psują.
A propos, w Vancouver ciągle leje. Na dowód – zmoknięty olimpijski gość.