Siedziałem w biurze prasowym w Vancouver, kiedy na monitorze pokazano po raz pierwszy i ostatni wypadek gruzińskiego saneczkarza. Wtedy jeszcze Nodar Kumaritaszwili walczył o życie. Chwilę później dotarła do nas wiadomość o tym, że nie żyje. Na ekranie roześmiani członkowie sztafety z ogniem olimpijskim przemierzali ulice Vancouver.
Jacques Rogge, szef MKOL, naprawdę wycierał łzy podczas krótkiej konferencji prasowej. To czas na cierpienie - mówił smutny. Kilka godzin później rozpoczęła się, radosna w zamierzeniu, ceremonia otwarcia igrzysk olimpijskich. Gruzińscy sportowcy weszli na stadion z czarnymi opaskami na ramionach. Sześćdziesiąt tysięcy ludzi wstało z miejsc i powitało ich oklaskami.
Na dwie godziny przed ceremonią ulicami Vancouver ruszyli protestujący antyglobaliści. "Olym-pigs go home!" - krzyczały ich transparenty.
"The greenest games ever" - naśmiewał się z organizatorów dolarowy potwór. Atmosfera pikniku, mnóstwo przebierańców, okrzyki "Shame on Canada" korespondujące z obecnymi na każdym kroku sportowymi wezwaniami "Go Canada".
Dziwny był to dzień otwarcia zimowych igrzysk olimpijskich, w którym jedyne płatki śniegu padały na uczestników ceremonii otwarcia w przykrytym dachem BC Place Stadium.