Robel Zemichael Teklemariam. Tak nazywa się Etiopczyk, który walczył wczoraj na trasie biegu narciarskiego na igrzyskach w Vancouver. Walczył może nie o medale, ale o coś równie dla niego cennego.
Teklemariam do swoich małych, sportowych rytuałów zalicza zjedzenie banana przed biegiem. Urodził się w Addis Abebie i tam czasem trenuje. Nigdy nie zapomni wejścia na stadion podczas otwarcia igrzysk w Turynie. Jest pierwszym Etiopczykiem, który wystartował na zimowych igrzyskach olimpijskich. W biegu na 15 kilometrów w Vancouver zajął 95 miejsce, wyprzedził Peruwiańczyka i Portugalczyka.
Egzotyka zawsze wzbudza ciekawość. Także w sporcie. Tak było z brytyjskim nielotem Eddiem Edwardsem, który w 1988 w Calgary próbował skoków narciarskich. Tak było z jamajskimi bobsleistami, którzy stali się sensacją tych samych igrzysk. Z upływem czasu sportowa egzotyka stawała się coraz łatwiejszym sposobem na zyskanie rozgłosu.
Pytanie o sens startu na igrzyskach ludzi, którzy nie mają szans na walkę o zwycięstwo, medale, czy chociaż miejsce w czołówce jest znów aktualne za sprawą Polaków. Na razie pozostawiam je bez odpowiedzi, bo igrzyska dopiero się rozkręcają. Ale wiele wskazuje na to, że poza występami trójki kandydatów do medali – Kowalczyk, Małysz, Sikora – większych emocji nie będzie. Polacy zajmują miejsca pod koniec stawki, a ponieważ nie są w żaden sposób egzotyczni, nikt się tym nie ekscytuje. Zwłaszcza kanadyjska prasa.