Kontrowersje wokół udziału pierwszej damy Francji w znanym amerykańskim serialu „Emily w Paryżu”. Część obserwatorów oskarża Brigitte Macron o to, że usiłuje stać się gwiazdą show-biznesu zamiast zajmować się problemami rodaków.

Media podkreślają, że już wcześniej żona prezydenta Emmanuela Macrona pojawiała się we francuskim serialu pt. "Vestiaires" ("Szatnia"). 

Teraz jednak zagrała samą siebie w znanym amerykańskim serialu, który krytykowany jest za to, że pokazuje Paryż "upiększony", a nawet w pewnym sensie bajkowy - i to w momencie, kiedy duża część Francuzów cierpi np. z powodu drożyzny i wysokiego bezrobocia. 

Część obserwatorów oskarża pierwszą damę o to, że w narcystyczny sposób woli zajmować się błahostkami i przebywać z ekranowymi celebrytkami, niż troszczyć się o los rodaków. 

Inni komentatorzy twierdzą natomiast, że Brigitte Macron pomaga rozreklamować na całym świecie Paryż.

Z jednej strony pierwsza dama reklamuje nasz kraj, ale z drugiej strony ten serial mydli ludziom oczy - tłumaczy korespondentowi RMF FM Markowi Gładyszowi 29-letni paryżanin Michel.

Polski akcent w serialu "Emily w Paryżu"

Spora niespodzianka czekała natomiast polskich widzów, którzy oglądali drugą część czwartego sezonu "Emily w Paryżu". Główna bohaterka (którą gra Lily Collins) w jednej ze scen wyznaje, że zamierza odwiedzić Kraków. Tym wyborem zachwycony jest serialowy Luc (w tej roli Bruno Gouery), który mówi, że to jego ulubione europejskie miasto i "ukryty skarb". Poleca głównej bohaterce również odwiedziny w kopalni soli w Wieliczce oraz... gołąbki w restauracji "Trzy Rybki".

Opracowanie: