Właściciele kutrów rybackich z Francuskiej Riwiery wpadli w euforię. Zaczęli dostawać od Unii Europejskiej średnio tysiąc euro dziennie za to, że nie pracują. Bruksela przyznała im pomoc finansową z powodu braku ryb w Morzu Śródziemnym.
Rybacy z Langwedocji będą dostawać wysoką dzienną zapomogę przez siedem tygodni pod warunkiem, że dobrowolnie przestaną łowić ryby. Każdy z nich zarobi za odpoczywanie około 50 tysięcy euro. To jak prezent pod choinkę! I tak nie opłacało się wypływać w morze z powodu podwyżki cen paliwa. Dają nam pieniądze - bylibyśmy głupcami, gdybyśmy ich nie wzięli - podkreśla na antenie francuskiej stacji telewizyjnej "LCI" Pierre d'Acunto, szef kooperatywy rybackiej z miasta Sete. Ma on nadzieję, że dzięki hojnemu europejskiemu wsparciu wielu właścicieli kutrów podreperuje swoją sytuację finansową.
Rybacy z Sete - największego portu rybackiego Francuskiej Riwiery - złowili w 2009 r. w sumie 30 tysięcy ton sardynek. Od początku tego roku - tylko 50 ton. Prawie wszystkie kutry z tego portu przestały wypływać w morze. Związkowcy twierdzą, że w kwietniu i maju ryby są za małe, by je łowić - mogłoby to zachwiać ekologiczną równowagę.
Francja wpłaca do unijnego budżetu około 20 miliardów euro rocznie, ale jednocześnie każdego roku dostaje z powrotem od UE ponad 13 miliardów euro w formie subwencji, zapomóg itp. Ten bogaty kraj jest np. głównym odbiorcą europejskich subwencji dla rolników. Ich przyznawanie było w przeszłości w niewystarczający sposób kontrolowane. Najgłośniejszą aferą w tej sferze było wsparcie finansowe dla korsykańskich rolników produkujących mleko. Okazało się, że niektórzy hodowcy dopisywali do liczby krów dojnych również byki. "Na Korsyce nawet byki dają mleko!" - ironizowały wówczas media.
Wielu obserwatorów zauważa, że Niemcy wpłacają do unijnego budżetu więcej niż Francja, ale dostają od UE mniej pieniędzy. Mimo to Nicolas Sarkozy zapowiedział dwa tygodnie temu, że Paryż "zamrozi" swój wkład finansowy do unijnego budżetu. Francuski przywódca wyjaśnił, że nie zgadza się na przewidziany wzrost wysokości francuskiej składki, który według niego ma wynosić pół miliarda euro. Wyjaśnił, że z powodu kryzysu jego kraju nie stać na dawanie UE coraz większych sum. Wytłumaczył, że jeżeli Francja nie zaostrzy zaciskania pasa, to grozi jej tak głęboki kryzys finansowo-ekonomiczny jak ten, który zapanował w Grecji i Hiszpanii.
Paryscy komentatorzy zasugerowali, że może chodzić o swoisty szantaż Sarkozy'ego wobec unijnych partnerów, a głównie Wielkiej Brytanii i Szwecji. Te dwa ostatnie kraje najostrzej bowiem sprzeciwiają się forsowanemu przez francuskiego przywódcę projektowi dodatkowego opodatkowania transakcji finansowych w UE. Według Nicolasa Sarkozy'ego wpływy z nowego podatku umożliwiłyby właśnie zmniejszenie sum, które każdego roku wpłacają do unijnego budżetu kraje członkowskie.
Sarkozy daje partnerom jasno do zrozumienia, że Francja sprzeciwia się podwyżce składek. Sugeruje, by UE opodatkowała wszystkie transakcje finansowe, jeśli chce mieć większy budżet w czasach kryzysu. Podkreśla, że to rozwiązanie byłoby najbardziej sprawiedliwe - ukarana zostałaby bowiem finansjera, którą francuski prezydent oskarża o cyniczne spekulacje giełdowe i obarcza winą za kryzys.