Po wczorajszej strzelaninie w Nowym Jorku wśród amerykańskich polityków pojawiły się głosy nawołujące do zmiany przepisów o posiadaniu broni. Tragedia, w której zginęły dwie osoby, a osiem zostało rannych, jest trzecią już masakrą, do jakiej doszło w USA w ciągu ostatniego miesiąca.
Problem z prawem do posiadania broni w Stanach Zjednoczonych dodatkowo komplikuje fakt, że w każdym stanie tego kraju obowiązują inne regulacje. Michael Bloomberg, burmistrz Nowego Jorku, już po strzelaninie na przedmieściach Denver wzywał prezydenta Baracka Obamę i kandydata republikanów na prezydenta Mitta Romneya, by zajęli się tą sprawą.
Politycy jednak wypowiadają się w tej kwestii bardzo ostrożnie. Zdają sobie bowiem sprawę, że wielu Amerykanów nie wyobraża sobie jakichkolwiek ograniczeń, bo konstytucja zapewnia im prawo do samoobrony. Wyniki ostatnich sondaży wskazują, że aż 46 procent obywateli USA chce utrzymania praw gwarantujących posiadanie broni. Przeciwnicy ustawy uważają, że tylko wprowadzenie ograniczeń może zapobiec kolejnym tragediom.
Wczoraj informowaliśmy, że dwie osoby zginęły, a dziewięć zostało rannych w strzelaninie w centrum Nowego Jorku. Strzały padły tuż przed godziną 9 rano (15 czasu polskiego) w okolicach Empire State Building.
Sprawcą tragedii był mężczyzna, który najpierw zabił swojego byłego kolegę z pracy, a później skierował ogień w stronę przechodniów. Jak się okazało, rok temu został zwolniony z firmy, w której pracował razem z zastrzelonym mężczyzną.
Tego lata w Stanach Zjednoczonych doszło także do dwóch innych strzelanin. 20 lipca 24-letni James Holmes otworzył ogień do ludzi zebranych w kinie w Aurorze w stanie Kolorado na nocnej premierze filmu o Batmanie, zabijając 12 osób i raniąc 58.
Z kolei 5 sierpnia uzbrojony napastnik zastrzelił sześć osób w świątyni sikhijskiej w okolicy Milwaukee. Sprawca został zastrzelony przez policję.