Francja w szoku. Ścigany przez 35 lat seryjny gwałciciel i zabójca okazał się być policjantem. Jego DNA powiązano ze sprawcą kilku makabrycznych zbrodni, do których dochodziło w Paryżu między 1986 a 1994 rokiem.
"Le Grêlé", czyli "Dziobowaty" - taką ksywę nadano mężczyźnie, który pod koniec lat 80. i na początku lat 90. ubiegłego wieku dokonał serii gwałtów i zabójstw w stolicy Francji.
Wśród ofiar była między innymi 11-letnia Cecile, która zaginęła w 1986 roku w Paryżu w drodze do szkoły. Ciało dziewczynki znaleziono w piwnicy domu, w którym mieszkała. Śledczy podali, że 11-latka została zgwałcona i uduszona. Jej brat Luc zeznał potem, że widział w tym dniu w swoim bloku mężczyznę z bliznami na twarzy po ospie lub trądziku. Stąd ksywka "Le Grêlé".
DNA zabójcy Cecile znaleziono potem na miejscu kilku kolejnych morderstw, między innymi 19-letniej Karine, 26-letniej au pair z Niemiec i jej pracodawcy, a także przy ofiarach gwałtów: 26-latce z Niemiec i dwóch dziewczynkach w wieku 14 i 11 lat. W zeznaniach zgwałconych pojawiał się mężczyzna pokazujący policyjną legitymację, który następnie krępował je kajdankami.
Przez 35 lat fala tych zbrodni pozostawała nie wyjaśniona. Aż do chwili kiedy do 750 żandarmów stacjonujących w tamtych czasach w regionie Paryża wysłano wezwania do oddania próbek DNA.
Na badania miał też zgłosić się emerytowany policjant 59-letni François Vérove. Nie zrobił tego, a kilka dni później żona zgłosiła jego zaginięcie.
Ciało byłego policjanta znaleziono w wynajmowanym mieszkaniu w Grau-du-Roi nad Morzem Śródziemnym. Mężczyzna popełnił samobójstwo. Pozostawił też list pożegnalny. Śledczy nie ujawniają treści, ale francuskie media podały, że zawierał przyznanie się do popełnienia wielu zbrodni.
Prokuratura powiązała DNA mężczyzny z materiałem biologicznym pobranym w miejscu czterech zabójstw i sześciu gwałtów. Podejrzewa jednak, że François Vérove ma na sumieniu więcej przestępstw.