"Do tej tragedii musiało dojść" - twierdzą rodziny ofiar katastrofy rosyjskiej platformy wiertniczej Kolskaja. I oskarżają właścicieli o sprowokowanie wypadku. Platforma zatonęła podczas sztormu 19 grudnia 200 kilometrów od wybrzeży Sachalinu. Z 67 osób udało się uratować tylko 14.
To właściciele platformy, czyli firma "Arktikmornieftiegazrazwiedka", zmusili mojego ojca, by dowodził tą operacją - uważa córka kapitana Michaiła Tersina. Jej zdaniem, zarówno on jak i drugi kapitan Aleksandr Kozłow przekonywali dyrekcję AMNGR, że w taką pogodę nie wolno holować platformy.
Właściciele chcieli jednak za wszelką cenę przenieść platformę z miejsca, gdzie morze już zaczęło zamarzać. Problem w tym, że powinni to zrobić znacznie wcześniej.
Próbując się więc ratować - głównie przed wydatkami, które ponieśliby, gdyby platforma została zniszczona przez lód - zdecydowali się zaryzykować życiem załogi. Jak zawsze pieniądze - mówi Natalia Tersina.
Podobne oskarżenia padają także ze strony innych krewnych ofiar, cytowanych przez rosyjskie media. Rodziny boją się, że cała wina zostanie zrzucona na ich bliskich i nikt inny odpowiedzialności nie poniesie.
Platforma Kolskaja płynęła z zachodniego wybrzeża Półwyspu Kamczackiego na południowo-wschodnie wybrzeże Sachalinu.
Poszukiwania na Morzu Ochockim przerwano, chociaż odnaleziono jedynie 17 ciał. 36 osób nadal oficjalnie uważa się za zaginione.