Pętla afer finansowych zaciska się na szyi Nicolasa Sarkozy'ego. Policja przeprowadziła rewizje w paryskim biurze byłego prezydenta Francji, w rezydencji jego żony Carli Bruni oraz w firmie adwokackiej, w której Sarkozy ma udziały.
Rewizje przeprowadzone zostały pod nieobecność Sarkozy'ego, który znajduje się aktualnie w Kanadzie. Brygada finansowa szukała wszelkich dokumentów potwierdzających tezę sędziów śledczych, którzy podejrzewają byłego szefa państwa o korupcję. Nie wiadomo jeszcze, czy funkcjonariusze znaleźli jakieś dowody potwierdzające ich przypuszczenia.
Prokuratura przypuszcza, że Sarkozy mógł dostać w sumie 6 milionów euro w gotowce od najbogatszej kobiety Francji - miliarderki Liliane Bettencourt, współwłaścicielki wielkiego koncernu kosmetycznego L'Oreal. Potwierdzają to zeznania osób z otoczenia bogaczki. Część tych pieniędzy mogła zostać wykorzystana do nielegalnego finansowania kampanii wyborczej Sarkozy'ego.
Według przecieków do mediów były prezydent Francji, który stracił immunitet miesiąc po opuszczeniu Pałacu Elizejskiego, zostanie przesłuchany i może usłyszeć zarzut korupcji. Śledztwo jest dyskretnie prowadzone już od ponad pół roku. Prokuratura podejrzewa, że w zamian za duże sumy pieniędzy Sarkozy mógł obiecać miliarderce pomoc w ukryciu części jej dochodów przed fiskusem. Już cztery miesiące temu zarzut korupcji i nielegalnego finansowania założonej przez Sarkozy'ego neogaullistowskiej Unii dla Ruchu Ludowego usłyszał były minister budżetu Eric Woerth, który jest również zamieszany w tę aferę. Według mediów, prokuratura w Bordeaux, która zajmuje się aferą, chce również przesłuchać w tej sprawie byłego prawicowego szefa MSW Brice' a Hortefeux - jednego z najbliższych współpracowników Sarkozy'ego.
W związku z tą aferą w październiku ubiegłego roku szef francuskiego kontrwywiadu Bernard Squarcini usłyszał zarzut naruszenia tajemnicy korespondencji i bezprawnego zbierania danych. Chodziło o szpiegowanie reportera śledczego dziennika "Le Monde". Squarcini wykluczył jednak wtedy rezygnację z kierowania Centralną Dyrekcją Informacji Wewnętrznej (DCRI). Zgodnie z francuskim prawem, postawienie wstępnych zarzutów pozwala na kontynuowanie dochodzenia, zanim zapadnie decyzja, czy sprawę skierować do sądu.
"Le Monde" twierdzi, że wszystko zaczęło się od artykułu z 18-19 lipca na temat głośnego skandalu polityczno-finansowego wokół Liliane Bettencourt. Znalazły się tam informacje obciążające ówczesnego ministra pracy Erica Woertha, podejrzewanego przez media o konflikt interesów i korupcyjne powiązania z otoczeniem dziedziczki koncernu L'Oreal. Gazeta podkreśla, że artykuł wywołał oburzenie w Pałacu Elizejskim, który kazał kontrwywiadowi wszcząć śledztwo w celu wykrycia źródła przecieku.
Według prasy, Squarcini kazał zdobyć billingi telefonów stacjonarnych i komórkowych dziennikarza "Le Monde", który zajmował się aferą Bettencourt. Konsekwencją tej sprawy było zwolnienie ze stanowiska "zdemaskowanego" przez służby specjalne wysokiego urzędnika w ministerstwie sprawiedliwości, który informował "Le Monde". Szef MSW ostatecznie przyznał, że kontrwywiad dotarł do billingów dziennikarza gazety, jednak zaprzeczył, by działał na polecenie Pałacu Elizejskiego.
Już we wrześniu ubiegłego roku francuska policja przeszukała też paryską siedzibę rządzącej wtedy centroprawicowej Unii dla Ruchu Ludowego. Policjanci z wydziału finansowego szukali dokumentów związanych z zarzutami wobec ministra pracy i byłego skarbnika partii Erica Woertha. Ten ostatni został zmuszony przez Sarkozy' ego do odejścia z rządu.