Już nie tylko w Kalifornii, ale również w stanie Waszyngton wybuchają olbrzymie pożary. Susza na zachodzie Stanów Zjednoczonych jest tak duża, że - jak mówią miejscowe władze - cały stan jest jak beczka prochu. Iskra wystarczy, by wybuchł kolejny pożar.
Najgorsza sytuacja jest w hrabstwie Lake w Kalifornii. Od kilku dni mimo użycia samolotów gaśniczych oraz śmigłowców, nie udaje się opanować jednego z pożarów, który ogarnął już obszar 200 kilometrów kwadratowych. Kilkanaście tysięcy osób trzeba było ewakuować. Ludzie nawet z odległych terenów muszą pakować się i opuszczać swoje domy, bo dym jest tak gęsty, że trudno jest oddychać.
Musimy się wynosić stąd. To się przesuwa powoli w stronę naszych domów i nieruchomości - mówiła jedna z mieszkanek Kalifornii.
Do tego wieje wiatr, a według prognoz w najbliższym czasie nie spadnie ani kropla deszczu. Do walki z pożarami jadą strażacy z okolicznych stanów. Na miejscu jest też Gwardia Narodowa. Gubernator Kalifornii Jerry Brown wprowadził już w piątek wieczorem stan wyjątkowy w związku z pożarami.
Dotkliwe susze i ekstremalne warunki pogodowe praktycznie przekształcają cały stan w beczkę prochu - uzasadnił swą decyzję gubernator.
Od kwietnia w Kalifornii obowiązują restrykcje w zużyciu wody, które ostatnio zaostrzono. Nie mieliśmy takiej suszy od lat 70. - powiedział rzecznik CAL FIRE, dodając, że z tego powodu w tym roku może paść nowy rekord pod względem liczby i zasięgu pożarów. Jego zdaniem 95 proc. pożarów jest spowodowanych przez ludzi, którzy zapominają wyłączyć urządzenia elektryczne.
(abs)