Boris Johnson znów w grze. Były brytyjski premier ma już poparcie 100 posłów Partii Konserwatywnej, co pozwala mu wystartować w wyborach nowego lidera - przekazały źródła z jego obozu. Nowy lider konserwatystów obejmie jednocześnie urząd premiera Wielkiej Brytanii.
Johnson, który zaledwie na początku września przestał być szefem rządu, jeszcze nie ogłosił oficjalnie, że będzie startował w wyborach, ale z tego powodu w sobotę przed południem wrócił z wakacji na Dominikanie. Jedyną osobą, która ogłosiła swój start, jest jak na razie liderka Izby Gmin Penny Mordaunt, ale ma ona poparcie zaledwie niewiele ponad 20 posłów.
Pretendenci do przywództwa konserwatystów muszą do godz. 14 brytyjskiego czasu w poniedziałek uzyskać poparcie co najmniej 100 posłów. Tak wysoki próg oznacza, że w wyborach może wystartować maksymalnie trzech kandydatów. Wcześniej w sobotę potwierdzono doniesienia, że warunek ten spełnił już były minister finansów w rządzie Johnsona, Rishi Sunak, ale na razie nie ogłosił on jeszcze swojego startu.
Jeśli próg osiągną trzy osoby, w poniedziałek w klubie poselskim konserwatystów odbędzie się głosowanie, po którym osoba z najgorszym wynikiem odpadnie. Posłowie zagłosują później jeszcze raz, żeby wskazać swoje preferencje z finałowej dwójki, ale wyboru między nimi dokonają w głosowaniu internetowym wszyscy członkowie partii. Jeśli próg osiągnie dwóch kandydatów, odbędzie się tylko to głosowanie mające wskazać preferencje posłów, a właściwego wyboru dokonają członkowie. Jeśli poparcie minimum stu posłów uzyska tylko jeden kandydat, od razu w poniedziałek zostanie on ogłoszony nowym liderem.
Osiągnięcie przez Johnsona wymaganego poparcia - jeżeli zostanie potwierdzone - zasadniczo zmienia dynamikę wyborów lidera, bo oznacza, że scenariusz, w którym Sunak jako jedyny osiągnie wymagany próg, nie jest możliwy i najprawdopodobniej o wyborze nowego lidera rozstrzygną wszyscy członkowie partii. A wśród nich, jak wskazują sondaże, Johnson cieszy się większym poparciem niż Sunak.
W miniony czwartek, po zaledwie 45 dniach urzędowania, do dymisji podała się brytyjska premier Liz Truss, która zajęła miejsce Borisa Johnsona. Inflacja powyżej 10 proc., ceny żywności ponad 14 proc. więcej w stosunku do roku poprzedniego - to najnowsze dane ekonomiczne, które pogrążyły Truss. Błędy, jakie popełniła, doprowadziły to ostrego kryzysu ekonomicznego na Wyspach Brytyjskich.
Premier Truss była przy władzy zaledwie od 6 tygodni, trudno ją zatem winić za statystykę dotyczącą inflacji i wzrostu cen żywności. Ale są one dodatkowym ciężarem, biorąc pod uwagę katastrofę, jaką okazała się jej polityka fiskalna.
Jako pierwsza w historii brytyjskiej polityki w ciągu tygodnia odwróciła o 180 stopni strategię fiskalną. Proponowała cięcia podatków i zwiększenie zadłużenia, a skończyło się na błyskawicznej zmianie ministra finansów.
Rynki finansowe zareagowały natychmiast. Wartość funta drastycznie spadła. Do pilnej interwencji zmuszony został centralny Bank Anglii, który wykupił państwowe obligacje na sumę kilkudziesięciu miliardów funtów. To osłoniło fundusze emerytalne, ale wielu kredytodawcom podniosło stopy procentowe. To z kolei przełożyło się na kieszeń ludzi, którzy zaciągnęli pożyczki na zakup domów czy mieszkań.