Dwanaście osób zginęło, a jedenaście zostało rannych, w tym cztery ciężko - to przedstawiony przez paryską prokuraturę ostateczny bilans ataku na redakcję znanego tygodnika satyrycznego "Charlie Hebdo". Kilka tysięcy policjantów wciąż szuka trzech terrorystów, którzy dokonali zamachu. Według francuskich specjalistów, mogą się ukrywać w jednym z podparyskich osiedli imigranckich.
Sekcja antyterrorystyczna prokuratury w Paryżu wszczęła szeroko zakrojone śledztwo. Sprawców ma tropić 20 sędziów śledczych.
Prokurator przedstawił ostateczną wersję przebiegu wydarzeń, która została odtworzona dzięki świadkom. Terroryści w kominiarkach i z karabinami automatycznymi wtargnęli do redakcji tygodnika, krzycząc: "Allah jest wielki" oraz "Pomścimy proroka".
W mediach pojawiła się także relacja jednego z rysowników, który spotkał napastników wchodzących do budynku. Mieli oni powiedzieć: "Jesteśmy Al-Kaidą". Według jego relacji - mówili doskonale po francusku.
Jak poinformował szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Bernard Cazeneuve - za zamachem stoi "trzech przestępców". Zdaniem przedstawicieli służb specjalnych i policji - sposób, w jaki przeprowadzili atak, wskazuje, że mieli przeszkolenie wojskowe. Działali bowiem spokojnie, metodycznie, nie tracąc zimnej krwi. Byli też świetnie zorganizowani. Zaatakowali w momencie, kiedy miało się odbywać zebranie redakcji, a więc wszyscy dziennikarze znajdowali się w siedzibie pisma. Wcześniej pomylili jednak adres i próbowali wtargnąć do znajdującego się w tym samym budynku mieszkania jednej z rodzin.
Na filmie nakręconym z dachu sąsiedniego budynku widać, że byli znakomicie wyposażeni. Mieli czarne ubrania i kominiarki, sportowe buty oraz kamizelki z pojemnikami na amunicję, pod którymi były prawdopodobnie kamizelki kuloodporne.
Napastnicy zabili w budynku dziewięciu dziennikarzy, ochroniarza i znajdującego się w środku policjanta. Drugiego funkcjonariusza zastrzelili w czasie ucieczki. Zrobili to z wyjątkowym okrucieństwem. Jak relacjonują świadkowie - wsiadali już do samochodu, by uciec po dokonaniu ataku i strzelaninie z policją, gdy jeden z terrorystów zauważył rannego funkcjonariusza leżącego na ziemi. Powiedział do kolegi: "Zaczekaj", wrócił na miejsce strzelaniny i zabił policjanta, mówiąc: "To za Mahometa".
Wśród ofiar są szef "Charlie Hebdo" i czterej znani rysownicy tygodnika: Stephane Charbonnier (znany jako Charb), Jean Cabut (Cabu), Bernard Verlhac (Tignous) i urodzony w Tunisie Georges Wolinski.
Atak potępili przedstawiciele francuskiej wspólnoty muzułmańskiej. Jesteśmy przeciwko tym barbarzyńcom, którzy przeprowadzają ślepe ataki. My również możemy stać się ich ofiarami. My również chcemy się rozprawić z tymi bandytami - zapewnił szef Stowarzyszenia Francuskich Muzułmanów.
Zadowolenie z ataku wyraził natomiast w internecie przedstawiciel Państwa Islamskiego. Nazwał sprawców godnymi spadkobiercami Osamy bin Ladena.
Specjaliści podejrzewają, że terroryści mogą się teraz ukrywać w jednym z podparyskich imigranckich gett. Policja w całej Francji ma jedno zadanie - schwytać sprawców przerażającego mordu - zaznaczył premier Manuel Valls. Oni chcieli zaatakować Francję w samo serce - dodał.
W poszukiwaniach bierze udział ponad 3 tysiące funkcjonariuszy.
Ulicami Paryża i innych miast przeszły wielotysięczne marsze solidarności z ofiarami zamachu. Ponad 10 tys. ludzi wyszło na ulice Lyonu, a także w Tuluzie - poinformowała policja. W Paryżu w manifestacji wzięło udział co najmniej 15 tys. osób - podał dziennik "Le Figaro". Zgromadzeni na Placu Republiki ludzie trzymali podniesione do góry ołówki i długopisy na znak solidarności z zabitymi rysownikami "Charlie Hebdo" - relacjonuje BBC. Co najmniej 13 tys. ludzi manifestowało w Rennes w Bretanii, około 7 tys. w Marsylii. Demonstracje odbyły się również m.in. w Nicei i Nantes.
Francuzi są w szoku. Nikt się tego nie spodziewał - mówił naszemu dziennikarzowi przerażony paryżanin. To dzieło szaleńców i kryminalistów. Obawiam się, że rozpocznie się teraz we Francji nagonka na muzułmanów. Moim zdaniem ci bandyci mają z prawdziwą religią niewiele wspólnego - tłumaczył.
Nie sądziłem, że dojdzie do aż tak krwawego zamachu, ale nie chcę pokazać, że się boję i wpaść w paranoję. W przeciwnym razie byłoby to zwycięstwem terrorystów - dodał inny z mieszkańców stolicy.
Nie tylko we Francji, ale też w innych europejskich miastach - m.in. w Rzymie i Kopenhadze - po zamachu wzmocniono ochronę budynków, w których znajdują się siedziby mediów. Wiele redakcji i dziennikarzy publikuje w mediach społecznościowych hasło na czarnym tle: "Je suis Charlie" (franc. jestem Charlie). Takie hasło widnieje też na stronie internetowej "Charlie Hebdo".
Słowa potępienia dla zamachu i wsparcia dla Francuzów napływają do Paryża z całego świata - od przywódców państw i organizacji międzynarodowych. W Polsce prezydent Bronisław Komorowski nazwał atak "barbarzyńskim aktem przemocy" wymierzonym "w fundamentalne wartości wolnego świata".
"Charlie Hebdo" wielokrotnie był krytykowany przez przedstawiciel świata muzułmańskiego w związku z publikacją satyrycznych wizerunków Mahometa. W listopadzie 2011 roku biura tygodnika zostały podpalone. Cztery lata wcześniej pismo zostało pozwane do sądu z oskarżeniem o rasizm, ale skarżący - wśród których były dwie główne francuskie organizacje muzułmańskie - przegrali sprawę.
Pojawiły się głosy, że pismo w swoich publikacjach posunęło się za daleko i może zostać zaatakowane przez ekstremistów. Szef tygodnika, który zginął dziś wraz z innymi dziennikarzami, oświadczył wtedy, że woli umrzeć na stojąco, niż żyć na kolanach.
Satyra magazynu wymierzona jest natomiast nie tylko w islam, ale i w inne religie. "Charlie Hebdo" szydził także z katolicyzmu i judaizmu. Jeszcze częściej krytykował polityków, z lewicy i prawicy.
W swoim ostatnim wpisie na Twitterze przed atakiem redakcja zamieściła satyryczny wizerunek przywódcy radykalnego Państwa Islamskiego (IS) Abu Bakra al-Bagdadiego, składającego życzenia noworoczne. Państwo Islamskie groziło wcześniej atakami na Francję w związku z jej rolą w koalicji przeciwko IS w Iraku i Syrii.