"W historii światowego himalaizmu nie zdarzyło się do tej pory, że jedno państwo zorganizowało jedną wyprawę z dwoma wejściami" – tak o wyprawie na Mount Everest 1979/80 mówił w trakcie trwającego 25. jubileuszowego Festiwalu Górskiego w Lądku-Zdroju jeden z jej uczestników Marian Sajnog. W historii zapamiętano tylko jedno z nich - słynne pierwsze zimowe wejście Krzysztof Wielickiego i Leszka Cichego, którzy 17 lutego 1980 roku jako pierwsi na świecie stanęli zimą na dachu świata. Niewielu pamięta o drugim wejściu w ramach tej samej wyprawy. 19 maja 1980 roku Jerzy Kukuczka i Andrzej Czok stanęli na szczycie najwyższej góry świata, ale po raz pierwszy w historii dotarli tam nową drogą tzw. Południowym Filarem.
Sukces Polaków zimą całkowicie przykrył ten drugi majowy. Obaj wiosenni zdobywcy Everestu już nie żyją, Andrzej Czok zginął na stokach Kanczendzongi w 1986 roku, zaś Jerzy Kukuczka na Lhotse w 1989 roku. Na Festiwalu pojawili się dwaj inni uczestnicy wiosennego wyczynu Polaków - Janusz Kuliś i Marian Sajnog. Była to dobra okazja, by oficjalnie uczcić tę rocznicę, bo w maju, z powodu ograniczeń Covid-19 żadne uroczystości się nie odbyły.
Uczestnicy Festiwalu jako pierwsi mogli zapoznać się z oficjalną prezentacją Fundacji Himalaizmu Polskiego im. Andrzeja Zawady, która w szczegółach pokazała przebieg wiosennego wyjścia na Everest. Mało kto wie, jak wielkie emocje i niepewność towarzyszyły zmaganiom polskich himalaistów wtedy wiosną 1980 roku. Po niezwykłym sukcesie pierwszego zimowego wejścia odnotowanego na całym świecie, władze Nepalu postanowiły "ukarać" Polaków, za to, że historyczna wiadomość poszła w świat bez ich wiedzy i zgody.
Kierownik wyprawy Andrzej Zawada dostał dożywotni zakaz wjazdu na terytorium Nepalu, zaś wszelkie zgody na już wydane działalności górskie Polaków zostały cofnięte, w tym na wiosenny atak na Everest filarem południowym. Nad projektem zawisły czarne chmury. Baza pod Everestem pilnowana przez jednego członka ekipy Kazimierza Olecha była gotowa, bo została po zimowej części wyprawy, sprzęt był na miejscu, zaopatrzenie i sprzęt jechały już i płynęły w Jelczu prowadzonym przez Mariana Sajnoga, brakowało tylko uczestników, kierownika i co najważniejsze - oficera łącznikowego dedykowanego do każdej wyprawy przez Ministerstwo Turystyki Nepalu, bez którego żadna aktywność w górach nie jest możliwa.
Zaczęły się negocjacje ze stroną nepalską. Tylko dzięki dyplomatycznym talentom Andrzeja Zawady i ówczesnego konsula w Kathmandu, a także dzięki sowitym łapówkom udało się całą sytuację odkręcić i pozwolenia się pojawiły. W międzyczasie, jeszcze przed przywróceniem pozwolenia, w bazie pojawiła się mała grupka polskich himalaistów, członków wyprawy wiosennej, którzy załatwili sobie miesięczne pozwolenie na "turystyczny trekking" i z takim statusem rozpoczęli przygotowania do akcji górskiej, czyli utrzymania drogi przez Ice Fall oraz zaopatrywania 2 obozów, które zostały po zimie. Niestety do bazy nie dotarło jeszcze zaopatrzenie, więc garstka Polaków, żyła głównie dzięki dobrym koneksjom z dwoma innymi hiszpańskimi wyprawami z Katalonii i Kraju Basków. Z tym drugim przyjaźń szczególnie kwitła, gdyż "Baskowie mają podobną naturę do Polaków i co najważniejsze, tak samo dobrze piją" - wspominał Janusz Kuliś, jeden z "turystów", którzy przygotowywali wyprawę wiosenną. Pikanterii dodawał fakt, że połowa baskijskiej ekipy to byli członkowie terrorystycznej organizacji ETA.
Wreszcie w marcu pozwolenie nadeszło, do bazy dotarło zaopatrzenie i reszta sprzętu przywiezione i bohatersko obronione przed kradzieżą przez Mariana Sajnoga, przyjechał kierownik Andrzej Zawada i przygotowania do wejścia na szczyt ruszyły pełną parą. Mimo trudnych warunków, do maja gotowych było 5 obozów i oporęczowanie drogi wejścia.
Atak na szczyt przebiegał dramatycznie. Jak pisze w swojej prezentacji Fundacji Himalaizmu Polskiego im. Andrzeja Zawady, 19 maja tuż po 5:00 Kukuczka i Czok wyruszają w górę, zabierając ze sobą tylko po 1 butli z tlenem. Warunki są wyjątkowo złe, głęboki i sypki śnieg, mróz i wiatr hamują tempo wspinaczki. Dopiero po 7 godzinach osiągają wierzchołek południowy i tutaj kończy im się tlen. Mimo to decydują się iść dalej. Ciągle wspinają się w głębokim, świeżo spadłym śniegu. Dopiero około 16:30 docierają na szczyt Himalajów. Nowa polska droga na Everest została otwarta. Powrót w tych trudnych warunkach przeciąga się do północy zmuszając zdobywców do nadludzkiego wysiłku. Założone wcześniej poręczówki były zbawieniem. Po 17 godzinach akcji górskiej himalaiści wrócili wreszcie do namiotu w obozie V. Zdobywcy przeżywają koszmarną noc, podczas której wielokrotnie zasypywani są śnieżnymi lawinami pyłowymi, wreszcie 20 maja szczęśliwie wracają do bazy. Jeszcze raz potwierdza się znana prawda, największą trudność stanowi nie wspinaczka na Everest, lecz powrót z tego szczytu.
"Polska droga na Everest była siódmą z kolei. Prowadzi ona wprost z Kotła Zachodniego omijając trawersowanie północnej ściany Lhotse, czyli drogi klasycznej pierwszych zdobywców z 1953 roku" - pisał w raporcie Andrzej Zawada. "Nowa droga na Mount Everest wykazuje średnie trudności, jest przy tym piękna, prosta i konsekwentna" - dodaje legendarny lider.
Wytyczenie polskiej drogi Południowym Filarem na Mount Everest zostało uznane za czołowe osiągnięcie sezonu "Wiosna ‘80" w Himalajach, choć działało tam w tym czasie przeszło 50 wypraw z 15 krajów. Po zakończeniu tych projektów podkreślano, że oba tak trudne przedsięwzięcia zostały zrealizowane bez jakiejkolwiek awarii i wypadku, co za tym idzie beż żadnych ofiar.
Dlaczego więc, druga wiosenna odsłona słynnej wyprawy została praktycznie zapomniana? Na to pytanie odpowiadają sami jej uczestnicy. "Zima zakryła wszystko" - podkreśla Janusz Kuliś, uczestnik wiosennej części wyprawy. "Poza tym była to już kolejna 7. droga na Everest, więc nie było takich emocji" - dodaje. "Wyprawa zimowa była mocno nagłośniona w tamtych latach. Na początku 1980 roku władzy komunistycznej potrzebny był jakiś wielki sukces, więc o sukcesie w Himalajach było bardzo głośno. Kolejny sukces maju przeszedł bez echa. Kiedy wróciliśmy w czerwcu do domu, czuć był już narastające napięcia społeczne przed wybuchem Solidarności, ludzie myśleli o czym inny, media pisały o czym innym, o tej wyprawie zapomniano. I tak jest do dziś" - wspomina drugi uczestnik Marian Sajnog.
Panel poświęcony tej zapomnianej wyprawie na 25.jubileuszowym Festiwalu Górskim w Lądku-Zdroju był też okazją do uhonorowania jej uczestników przez Fundację Himalaizmu Polskiego im. Andrzeja Zawady.
Wydarzenia tegorocznego Festiwalu można także śledzić na żywo on-line. Festiwal górski trwa do 20 września.
Zdjęcia dzięki:
Fundacji Polskiego Himalaizmu im.Andrzeja Zawady www.andrzejzawada.pl
Fundacji "Wielki człowiek" Jerzego Kukuczki www.wielkiczlowiek.pl
Archiwum domowe: Janusz Kuliś i Marian Sajnog