Kilka dni przed śmiercią trzymiesięcznej Nadii matka zabrała ją do lekarza. Dziewczynkę badała też pielęgniarka rodzinna. Nikt jednak nie zauważył, że dziecko jest bite, i nie próbował zapobiec tragedii - dowiedziała się reporterka RMF FM Agnieszka Wyderka.

Najpierw Nadią i jej matką zajmowała się położna, która nie zauważyła niczego niepokojącego. Pozytywnie postrzegała zarówno matkę, jak i ojca dziewczynki - relacjonuje Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury. Wyjaśnia, że potem położna przekazała opiekę nad dzieckiem pielęgniarce rodzinnej. Ta po raz pierwszy zobaczyła Nadię w środę, niemal tuż przed jej śmiercią. Matka zabrała wtedy dziewczynkę na wizytę lekarską. Z relacji pielęgniarki wynika, że stwierdziła wówczas na twarzy dziewczynki niewielkie zasinienie. Matka wytłumaczyła to w sposób, który przekonał kobietę, twierdząc, że to najprawdopodobniej niewielki uraz zadany przez inne dziecko, którym zajmuje się babcia Nadii - tłumaczy Kopania. Kolejną wizytę lekarską zaplanowano na poniedziałek. Nie doszło do niej, bo dziecko już nie żyło.

Pod koniec sierpnia mała Nadia była w szpitalu dziecięcym im. Konopnickiej w Łodzi. Trafiła tam z podejrzeniem kolki. Nie można jednak wykluczyć, że dziecko płakało, bo już wtedy miało połamane żebra. Sekcja zwłok wykazała u dziewczynki złamania aż sześciu żeber, które już zaczęły się goić. Stąd wniosek, że musiały zostać połamane na kilkanaście dni przed śmiercią dziewczynki.

Prokuratorzy zabezpieczyli w czwartek wszystkie dokumenty medyczne z przychodni lekarskiej i szpitala, do których trafiała Nadia.

Bez konsekwencji do końca śledztwa

Lekarka i pielęgniarka, które miały kontakt z Nadią, ciągle pracują w przychodzi i nie zanosi się na to, by zostały nawet zawieszone. Musimy zaczekać na wyniki śledztwa - tłumaczy dyrektor przychodni Janina Sąsiadek. Żadnych decyzji personalnych nie będzie do momentu, do póki prokuratura i policja nie rozstrzygną tej sprawy - dodaje.

Chcieli ukryć, że dziecko już nie żyje

O śmierci niespełna trzymiesięcznej Nadii w mieszkaniu przy ul. Rewolucji 1905 r. w centrum Łodzi pogotowie ratunkowe zostało powiadomione przez jedno z rodziców w poniedziałek rano. Na twarzy dziewczynki ratownicy zauważyli zasinienia, wezwali policję i prokuratora. Przybyły na miejsce lekarz nie wykluczył, że dziecko zmarło w nocy - kilka godzin przed przyjazdem pogotowia.

Jak ustalono, przed wezwaniem karetki rodzice kontaktowali się z położną, która poleciła im wezwać ratowników. W śledztwie wyszło również na jaw, że kiedy rodzice stwierdzili, że dziecko nie żyje, próbowali ogrzać jego zimne ciało grzejnikiem.

19-letnia matka Nadii i jej 26-letni ojciec usłyszeli we wtorek zarzuty zabójstwa swojej córki. Obojgu grozi kara dożywotniego więzienia.