Zarzut nieudzielenia pomocy uwięzionemu w kabinie motorówki dziecku, bardzo wyprowadził mnie z równowagi. Nikt nie miał szans w pojedynkę dostać się do łodzi - mówi naszej reporterce świadek dramatycznej akcji ratunkowej na jeziorze Dąbie w Szczecinie. W wypadku łodzi do jakiego doszło w sobotę 25 lipca zginęła 10-letnia dziewczynka. Sterujący motorówką mężczyzna, dziadek dziecka, usłyszał zarzuty spowodowania wypadku w ruchu wodnym, w wyniku którego jedna osoba poniosła śmierć, a druga doznała obrażeń ciała, a także nieudzielenia pomocy. Stało się tak, mimo, że - jak uznali śledczy - miał taką możliwość bez narażania siebie.
Pan Piotr to zapalony wędkarz. Tego dnia wypłynął z żoną. Zazwyczaj pływali w górę Odry, w kierunku Gryfina. Tym razem wybrali inną trasę, na jezioro Dąbie. Tam kobieta usłyszała niepokojący krzyk. Po wyłączeniu silnika wołanie było słychać wyraźniej. Pan Piotr przez lornetkę zauważył w oddali ludzi w wodzie i ruszył na ratunek. Na miejscu wypadku był pierwszy, choć nie on miał najbliżej. Podpłynęliśmy, wyjęliśmy z wody najpierw dzieci, żona wsadziła dzieci do nas do kabiny do łodzi, potem dwie panie, które zajęły się dziećmi, natomiast dwóch panów weszło samych po drabince na łódź. Wzywaliśmy też pomocy pod 112 - opowiada mężczyzna.
Pierwszy na miejscu zjawił się patrol policji wodnej. Dwaj funkcjonariusze natychmiast wskoczyli do wody, by ratować uwięzione w kabinie dziecko. Niestety, to nie było takie proste. Powody pokazał sonar na łodzi pana Piotra. Głębokość wody w tym miejscu sięgała 160 cm, ale na dnie zalegało drugie tyle mułu, w który wbiła się kabina przewróconej motorówki.
Policjanci próbowali przewrócić łódkę, przymocowali nawet do relingu linę i przy pomocy innej łódki próbowali ją przewrócić na bok i nie dawali rady. Dopiero jak przybyła dodatkowa jednostka WOPR, kolejne osoby, a do tego wspierająca druga łódka, można było unieść motorówkę z dna. I dopiero wtedy funkcjonariusz policji mógł tam wpłynąć i wydobyć to dziecko - relacjonuje pan Piotr.
Pojedyncza osoba nie miała szans wydobyć tego dziecka z kabiny, ktokolwiek by się tam w ten muł wbił, to podejrzewam, że by tam został - dodaje.
Pan Piotr został przesłuchany w prokuraturze tego samego dnia. Gdy dowiedział się z mediów, że wśród zarzutów jakie usłyszał sternik przewróconej motorówki jest zarzut nieudzielenia pomocy osobie znajdującej się w położeniu grożącym bezpośrednim niebezpieczeństwem utraty życia, mimo tego, że miał taką możliwość bez narażania siebie, mocno się zdenerwował.
Byłem jako pierwszy na miejscu tragedii, widziałem jak ten pan był mocno wyziębiony, jak mimo to chciał wejść do wody, ale nawet jakby był 18-latkiem hiper, super wysportowanym, nie miałby szans, bo by musiał się przekopywać przez muł, a takiej możliwości nie było - opowiada.
Sternikowi łodzi grozi od 6 miesięcy do 8 lat pozbawienia wolności. Prokuratura wnioskowała o tymczasowe aresztowanie mężczyzny, ale nie zgodził się na to sąd. Śledztwo jest w toku. Niewykluczone, że konieczne będzie powołanie biegłych, którzy ocenią jak doszło do przewrócenia się motorówki.