Karolina i Jakub mieli się pobrać 24 czerwca. Zapłacili za fotografa. Oboje popłynęli w ostatni rejs przed ślubem na pokładzie „Nefrytu”. Pod koniec września ich rodziny odebrały tragiczne wiadomości. Dwójka młodych marynarzy zmarła na pokładzie. Przyczyną było nieokreślone zatrucie.
Rodzina Jakuba do tej pory nie wie, co stało się na statku. Ani też, kiedy będą mogli wyprawić synowi i bratu pogrzeb. Wiedzą, że spocznie w jednym grobie ze swoją narzeczoną.
Aneta Łuczkowska: Jak państwo się dowiedzieli o tym, że na Nefrycie stała się tragedia?
Leszek, ojciec marynarza: To była sobota, gdzieś o godzinie 13 był telefon, żona odebrała. Za chwilę przekazała mnie. Pracownik armatora powiadomił nas, że nastąpiła śmierć syna na statku, że nie znają jeszcze przyczyn. Prawdopodobnie to jest zatrucie pokarmowe. Nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy, czy jego narzeczona Karolina też żyje czy nie. Prosiłem, żeby później wieczorem był jeszcze jakiś kontakt, którego już nie było. Dzwoniłem do prezesa Euroafriki, pana Wiśniewskiego, wieczorem. Już dokładnie nie pamiętam rozmowy, ale powtórzył mi to i potwierdził, że nastąpił zgon jednej i drugiej osoby.
Też mówił o zatruciu pokarmowym?
Tak, że to było prawdopodobnie zatrucie pokarmowe, choć niczego nie wykluczają. Rozumiem, że współczucie było ze strony armatora, ale jakichś działań do dzisiaj nie ma, jakiejś osoby wyznaczonej, która by nas informowała na bieżąco, co się dzieje. Już nie mamy siły walczyć o informacje.
Czy państwa ktokolwiek oficjalnie poinformował o tym, co się stało na statku, jak do tego doszło? Ktoś wykluczył, że to nie było zatrucie marchewką tylko śmiertelnie trującym gazem?
Nie, takich oficjalnych nie mamy. Mam raport kapitana, który też ogólnie stwierdził, że niczego nie wykluczają. Mogło być zatrucie pokarmowe, ale do dzisiaj nie ma jakiejś decyzji ostatecznej, wykluczającej na sto procent, że to nie było zatrucie pokarmowe, tylko przyczyną była fumigacja do statku.
Państwo musieli prowadzić w tej sprawie takie swoje małe śledztwo...
Tyle, ile jest możliwe, dopytywaliśmy się, rozmawialiśmy już z częścią załogi, która wróciła, no ale...
Oni coś wyjaśnili, powiedzieli, jak do tego wszystkiego doszło?
Załoga ma swoje przekonanie i też byli świadkami, jak to wyglądało, że ten statek po prostu był "statkiem widmo", na którym ludzie ginęli.
Małgorzata, siostra marynarza: Fumigacja była 24 września, a 25 września od godzin wczesnych, od 4 rano załoga się źle czuła i jeden drugiego pytał: "Jak się czujesz?", "Co ci dolega?" i wszyscy mieli takie objawy zatrucia. Podobno sobie krople żołądkowe podawali, ale czekali na fachową pomoc lekarza, która, niestety, nie nadeszła.
Armator twierdzi, że załoga uzyskała pomoc i mimo tej pomocy dwóch członków załogi zmarło.
Małgorzata: Z tego co wiemy, statek był o godzinie 17 na redzie, a o godzinie 20 przypłynął lekarz, który miał tylko termometr i badał ich tak, że kazał pokazać język i pytał, jak się czują. Nie miał żadnych leków, które mógłby im od razu podać, tylko potem wracał z jednym z marynarzy na ląd do apteki. Około 22 godziny dostali jakieś tabletki. Do tej pory też nikt nam nie powiedział, co to były za tabletki. Wiemy tylko, że brat dostał inne tabletki niż jego narzeczona.
I że to już było za późno, żeby pomóc?
Małgorzata: Prawdopodobnie tak, bo wiemy, że Karolina, jak dostawała te tabletki, to już mówiła, że traci wzrok.
Czy według państwa, w kwestii zabezpieczenia statku podczas prowadzenia fumigacji przy użyciu trującego gazu i potem, kiedy załoga miała objawy zatrucia, ktoś mógłby zrobić coś inaczej, lepiej?
Leszek: Nie znamy procedur, ale marynarze nam mówili, że firma od fumigacji pojawiła się niezapowiedziana, gdy mieli wychodzić w morze. Tam mogło być straszne duże stężenie tego gazu, cyklonu B, to co wiemy, to nawet nie zdążyli pozamykać klap od ładowni, a już było gaz czuć na pokładzie.
A co mówili państwu członkowie załogi? Dlaczego ten gaz zatruł tak wiele osób? Jak on się przedostał w miejsce, gdzie byli marynarze? Tam tego gazu być nie powinno.
Leszek: Podejrzenia są, że tylko to mogło być przez klimatyzację, że mogło to się dostać do kajut załogi.
Od momentu tego tragicznego zdarzenia mają państwo informację, co się teraz dzieje z ciałem Kuby?
Leszek: Nie, nie ma żadnych. Jest ciągle przygotowany transport ciał, ale nie wiemy dokładnie, kiedy to nastąpi, to się przeciąga z dnia na dzień, to już jest czwarty tydzień w tej chwili. Niczego nie jesteśmy pewni.
Małgorzata: Wiemy tylko, że ciało jest w Abidżanie.
Leszek: Ale w jakich warunkach jest przetrzymywane i tak dalej, to też nic nie wiemy.
Państwo wnioskują o to, żeby tutaj na miejscu, po sprowadzeniu ciała do Polski, przeprowadzić sekcję zwłok?
Leszek: Tak.
Po co?
Leszek: Żeby po prostu lekarz orzekł, dlaczego nastąpił zgon, bo to nie był zgon naturalny, a tak jest napisane w orzeczeniu miejscowego lekarza z Wybrzeża Kości Słoniowej. 2 członków załogi zmarło, 16 było zatrutych. To nie jest normalne.
Co armator, państwa zdaniem, powinien zrobić? Jak powinien państwu pomóc?
Leszek: Trudno powiedzieć, co armator zrobić powinien, nie znam procedur takich, co armator w tym przypadku robi.
A czego pan by oczekiwał, jako ojciec?
Leszek: Po pierwsze, że powinienem mieć jakieś rzetelne wiadomości na bieżąco, co się dzieje, na jakim etapie i kiedy co nastąpi. No, poza tym, że jak dzwonię, to mam odpowiedź, że jeszcze nic się nie zmieniło, że to jest Afryka i to jest ciężko stamtąd sprowadzać, że były jeszcze dłuższe przypadki sprowadzania ciał. Nie przekonuje mnie to.
A pani?
Małgorzata: Czekamy już czwarty tydzień, mamy nadzieję, że coś będzie wiadomo. Tydzień mija bardzo szybko, w czwartek już wszyscy mówią: jutro jest piątek, już jest weekend i nic się nie da załatwić i kolejny tydzień mija.
(mpw)