Prokuratura się pośpieszyła, za wcześnie orzekła, że śmierć młodego żeglarza, Patryka Palczyńskiego była wynikiem samobójstwa. Gdański sąd uwzględnił zażalenie rodziny chłopaka, którego ciało wyłowiono z morza niespełna dwa lata temu.
Prokuratura, która uznała, że chłopak sam się zabił, popełniła szereg błędów - stwierdził sąd i nie zostawił suchej nitki na głównym dowodzie na rzekome samobójstwo młodego żeglarza. Chodzi o eksperyment, w którym specjalista uznał, że Patryk Palczyński mógł sam związać się linami. Kiedy wyłowiono chłopaka, jego ciało było skrępowane linami i obciążone betonowymi płytami.
Biegły, zanim przeprowadził eksperyment, był dwukrotnie przesłuchiwany w sprawie jako świadek. Mężczyzna znał Patryka Palczyńskiego. Zdaniem sądu to niedopuszczalne. Z tego też powodu cały eksperyment trzeba przeprowadzić jeszcze raz.
Biegłym specjalistą był takielarz z 30-letnim doświadczeniem. Z akt wynika, że wcześniej dwukrotnie był przesłuchiwany w sprawie w charakterze świadka. Był znajomym Patryka Palczyńskiego; miał opowiadać o tym, co młody żeglarz miał robić do dnia jego zaginięcia.
Później prowadził eksperyment, który obok opinii biegłego psychologa był jednym z głównym dowodów na rzekome samobójstwo. Taki dobór specjalistów jest niezgodny z kodeksem postępowania karnego. To niedopuszczalne - podkreślał sąd. Z tego też powodu cały eksperyment trzeba przeprowadzić jeszcze raz.
Jak to możliwe, że biegłym została osoba, która wcześniej zeznawała w sprawie jako świadek? Czy śledczy nie odnotowali, że w aktach dwa razy pojawia się to samo nazwisko?
Być może to kwestia niedopatrzenia. Nie nazywałabym tego fuszerką prokuratury. Sąd podjął decyzję, oceniając całość materiału dowodowego. W uzasadnieniu zostaną wskazane przez sąd czynności, które mamy wykonać, my je wykonamy i jeszcze raz ocenimy cały materiał. Trudno wyrokować, jaka będzie ta ocena. Będziemy poszukiwać biegłego, który nie miał styczności z Patrykiem Palczyńskim. Trudno w tym środowisku znaleźć osobę, która by go nie znała. Może znajdziemy kogoś z innego regionu Polski - mówiła po ogłoszeniu decyzji prokurator Agnieszka Nickel-Rogowska z Prokuratury Rejonowej Gdańsk-Oliwa.
Kolejne uchybienie to niewyjaśnienie sprzecznych zeznań dwóch świadków. Jeden z nich próbował nawet kontaktować się z matką Palczyńskiego, aby przekazać jej wiadomości związane z zaginięciem jej syna. Obie osoby miały twierdzić, że nigdy nie kontaktowały się ze sobą. Co innego, ma jednak wynikać m.in. z billingu rozmów obu świadków. Sąd nakazał dalsze prowadzenie postępowania przygotowawczego w tej sprawie.
Co najmniej możemy tu mieć do czynienia z popełnieniem przestępstwa innego typu, nie związanego z zabójstwem. To są osoby, które odegrały ważną rolę w tym postępowaniu, natomiast prokuratura nie podeszła w sposób należyty do ich zeznań, sprzeczności w tych zeznaniach, i możliwości zmiany ich roli procesowej, nawet na podejrzanych - mówił Janusz Kaczmarek, pełnomocnik rodziny.
Sąd nakazał też prokuraturze uwzględnienie wniosków dowodowych składanych przez rodzinę żeglarza i ich pełnomocnika. Chodzi m.in. o przesłuchanie kolejnych świadków, mających przeczyć tezie o samobójstwie.
Matka nieżyjącego żeglarza nie kryje satysfakcji, że sąd wziął pod uwagę niedociągnięcia w prowadzonym postępowaniu, i że sprawa nadal będzie prowadzona. Ma to na celu udowodnienie, że syn sam się nie związał, że ktoś mu w tym bardzo usilnie i przede wszystkim rzetelnie pomógł. Julita Palczyńska ma nadzieję, że i policja, i prokuratura będzie rzetelniej wykonywać czynności w tej sprawie.
Tej rzetelności ewidentnie wcześniej zabrakło. Niewykluczone, że rodzina i jej pełnomocnik złożą wniosek o przeniesienie tej sprawy do innej prokuratury. To rzecz, która będzie na pewno oceniona w naszych rozmowach. Istotną kwestią jest teraz jest przeprowadzenie ponownego eksperymentu dotyczącego samoskrępowania. Bo ten już u zarania, nosił błędy - mówił Janusz Kaczmarek, pełnomocnik rodziny.
Patryk zaginął w Gdyni 2 czerwca 2010 roku. Miał płynąć w rejs - do pracy. Rodzinie nie powiedział jednak dokładnie dokąd. W połowie lipca chłopaka wyłowiono z morza z przywiązanymi do ciała płytami chodnikowymi i skrępowanymi rękoma. Śledczy uznali, że chłopak sam mógł skoczyć do wody, mimo że znaleziono go w okolicach portu w Gdańsku.
Tezie o samobójstwie przeczyć miały chociażby sposób wiązania lin i węzłów, które były na rękach Patryka. Zgodnie z praktyką takie węzły wykonywane muszą być oburęcznie - twierdzi rodzina. Zdaniem bliskich żeglarza, chłopak nie mógł także sam przywiązać płyt chodnikowych. Musiałyby je przywiązać co najmniej dwie osoby - podkreślają rodzice.
Matka podkreśla także, że chłopak nie miał powodów do targnięcia się na swoje życie. Kochał życie, cieszył się życiem i miał naprawdę śmiałe plany - mówiła przed rozpoczęciem posiedzenia sądu.
Zdaniem rodziny sposób prowadzenia śledztwa był nierzetelny, dlatego wersja przyjęta od początku przez prokuraturę i policję jest dla nich nie do zaakceptowania.