Nadal nie ma porozumienia firm budujących Stadion Narodowy z Narodowym Centrum Sportu. Dziś rozpoczęła się kolejna runda negocjacji. Operator stadionu jednak cały czas zmienia ustalenia, które mogłoby doprowadzić do wypłaty pieniędzy podwykonawcom.
Tym razem na przeszkodzie zawarcia porozumienia stoi nagły zwrot NCS-u w tej sprawie. Centrum nie chce podpisać jednego porozumienia z wszystkimi podwykonawcami, które określiłoby wypłatę pieniędzy za wystawione faktury. Teraz każdy przedsiębiorca ma indywidualnie negocjować swoje należności i terminy wypłat. Takie dyspozycje przyszły z resortu sportu.
Problem w tym, że minister sportu Joanna Mucha żyje w przekonaniu, iż umowy już są podpisywane. Spisywane są sukcesywnie kolejne ugody. Każda z tych umów, musi być podpisana oddzielnie z kolejnym podwykonawcą. To musi trwać. To nie jest tak, że ten proces można zamknąć w ciągu jednego czy dwóch dni - mówi minister Mucha.
Tymczasem proces ten nawet się nie zaczął - żaden z podwykonawców nie ma podpisanej umowy z NCS-em, z której wynika, że odzyska swoje pieniądze. Nadal nie wiadomo też, kiedy podwykonawcy odzyskają wpłacone kaucje. Te zaś obejmują olbrzymie kwoty, stanowiące do 20 procent kontraktu.
Pierwotnie NCS zobowiązał się do zwrotu kaucji do połowy lipca. Teraz nie ma już o tym mowy.
Hydrobudowa i PBG odpowiedzialne m.in. za budowę Stadionu Narodowego w Warszawie, podjęły uchwały o upadłości. Spółki stały się ofiarami własnej ambicji i braku wyobraźni urzędników. Obie popełniły ten sam błąd. Wystartowały w prestiżowych przetargach oferując bardzo niskie ceny. To byłaby nawet dobra taktyka, gdyby nie kryzys. W ostatnich latach ceny materiałów budowlanych wystrzeliły. To zdemolowało finanse spółek i rozpoczęło powolny proces upadania. Firmy zaczęły mieć opóźnienia, przestały także płacić podwykonawcom. W efekcie podjęły uchwały o upadłości. Poszkodowani podwykonawcy zażądali gwarancji płatności od bankrutujących firm.