Polscy uczniowie nie są gotowi, by tak wcześnie, jak chce Ministerstwo Edukacji Narodowej, wybierać przyszły zawód - mówi RMF FM Jerzy Lackowski, dyrektor Studium Pedagogicznego UJ. Reforma edukacji, która we wrześniu wejdzie w życie do liceów ogólnokształcących, wymusza na uczniu, by już w pierwszej klasie wybrał, jakich przedmiotów będzie się potem uczył na poziomie rozszerzonym. To zaś określi całą jego drogę edukacyjną.
Grzegorz Jasiński: Jakie pana zdaniem będą skutki tej reformy edukacji, która w tym roku wchodzi do liceów?
Jerzy Lackowski: Niestety, mam przykre przeczucie, że podstawowym skutkiem tego, co się będzie działo w liceach po pierwszym września, będzie dalsze obniżenie poziomu kształcenia młodych Polaków, którzy będą opuszczali szkoły średnie, a to się będzie dalej przekładało na spadek jakości wykształcenia, jakie będą wynosili później z uczelni. Jednak pewnych rzeczy nadrobić się nie da. Generalnie rzecz biorąc, to doprowadzi do pogłębienia się tego, co już obserwujemy, czyli to co ja nazywam postępującą katastrofą edukacyjną.
Ministerstwo twierdzi, że ta zmiana, która wchodzi do liceów w tym roku, ma być właśnie reakcją na obniżanie poziomu wykształcenia. Ma być sposobem na to, żeby w liceach edukacja była na wyższym poziomie.
To nie tą drogą. To jest po prostu absurdalne. Jak można uzyskać wyższe efekty kształcenia, jeżeli mamy podnieść poziom kształcenia przez obniżenie wymagań? Na pewno w tym systemie okaże się, że znowu statystki pójdą w górę. Będziemy mieli coraz więcej tych, którzy kończą odpowiednie poziomy edukacyjne, będą wychodzili ze szkół. Proszę zauważyć, że mamy niezwykle niski poziom wymagań na egzaminie maturalnym, który uprawnia do uzyskania dokumentu o ukończeniu liceum, czy szkoły średniej w ogóle. 30 procent punktów możliwych do zdobycia to jest coś niebywałego. To jest tak niski poziom. Nie byłoby może problemu, gdyby nie to, że matura uprawnia do studiowania. I tu się pojawi taki bardzo istotny problem. Uczeń będzie musiał, kończąc pierwszą klasę, właściwie już być zdecydowanym na dalszą drogę edukacyjną. Kwestia wyboru przedmiotów, których się będzie uczył na poziomie rozszerzonym, właściwie zdeterminuje jego dalszą drogę edukacyjna. Nie jest tak, że to będzie uczeń, który będzie kończył pierwszą klasę, bo on będzie musiał tę decyzję podjąć w połowie pierwszej klasy tak, żeby szkoła była w stanie zorganizować dobrze swoją pracę w kolejnym roku. Czyli jeżeli będziemy mieli obniżenie wieku obowiązku rozpoczęcia nauki, to będzie to uczeń, który będzie miał 15-16 lat. To jest naprawdę bardzo wczesny okres. Przy jeszcze słabym w Polsce doradztwie edukacyjno-zawodowym obawiam się rozmaitych indywidualnych dramatów młodych ludzi, którzy po prostu popełnią błędy, nagle się zorientują, że to nie jest to i będą mieli karkołomną drogę do zmiany.
Można odnieść wrażenie, że student, który do tej pory przez pięć lat się kształcił, żeby wejść w jakiś zawód, teraz będzie jeszcze jako uczeń przez dwa lata dłużej kształcił się mniej więcej w tym kierunku. Czy to jest w interesie państwa, żeby ta elastyczność na rynku pracy była w ten sposób zmniejszana?
Polskie liceum ogólnokształcące to naprawdę była dobra szkoła. Nie mamy żadnych powodów do tego, żeby tak drastyczne zmiany wprowadzać. Jest jeszcze jedna kwestia. My nie wiemy w tej chwili, jak wygląda przygotowanie nauczycieli, którzy muszą w tym momencie być dużo bardziej samodzielni w pracy niż wcześniej.
Nie ma jeszcze edukacji, wykształcenia pedagogów, nauczycieli pod kątem tej reformy?
Póki co nie ma. Można będzie zacząć tworzyć kierunki studiów, które by przygotowywały nauczycieli do prowadzenia tej przyrody w szkołach średnich, ale to dopiero będzie można. A teraz to się już dzieje. Czy to wszystko nie może się odbywać w jakimś logicznym porządku? Dyskusja medialna się koncentruje wokół historii, ale dramatyczna sytuacja dotyka, według mnie, przede wszystkim przedmioty przyrodnicze, przedmioty ścisłe. Jest to o tyle ważne, że mamy kompletnie zachwianą strukturę kształcenia w uczelniach. Chodzi o liczbę osób, które podejmują studia ścisle techniczne. To jest kompletnie odwrócona proporcja. Finowie mają 1/3 studentów na kierunkach szeroko pojętych humanistycznych, a my mamy 2/3 studentów na takich kierunkach. Na kierunkach technicznych, na kierunkach przyrodniczych mamy tylko 1/3 studentów. Te proporcje trzeba odwrócić. Taka zmiana wcale temu nie będzie służyła dlatego, że dzisiaj mamy do czynienia w Polsce dalej z sytuacją, kiedy nie podjęliśmy od początku pracy nad budową dobrego modelu edukacji matematyczno-przyrodniczej. Dalej dzieci się straszy matematyką, dalej się dzieci straszy fizyką, dalej się opowiada różne dziwne rzeczy. Tymczasem spokojna praca powinna polegać na tym, że powinniśmy odpowiedzieć sobie na pytanie, po pierwsze - jakie mają być standardy edukacyjne. Można się bawić w taką zmianę, ale czy dzisiaj jesteśmy w stanie powiedzieć jaką wiedzę i jakie umiejętności bezwzględnie ma posiadać każdy młody człowiek, który w Polsce kończy szkołę średnią. Otóż nie umiemy na takie pytanie odpowiedzieć. A teraz po tych zmianach będziemy mieli z tym jeszcze większy problem.
A czemu z tym jest problem. Czemu nikt tego przez dwadzieścia lat nie zrobił?
Dobre pytanie. Są rozmaite projekty w Polsce przygotowane. Są projekty bardzo ciekawe - na przykład jeśli chodzi o finansowanie edukacji. Są bardzo ciekawe projekty dotyczące pragmatyki nauczycielskiej, czyli kwestii związanej z ocenianiem nauczycieli, ocenianiem jakości pracy szkół. Teraz trwają te wszystkie zawieruchy wokół likwidacji szkół, które są związane z tym, że w Polsce do dzisiaj nie ma opracowanego dobrego standardu finansowania oświaty publicznej. Teraz, jeżeli chodzi o podstawę programową, to też sytuacja jest taka, że teraz się w Polsce zacznie gorąca dyskusja. Tylko, że gimnazjaliści przeszli edukację według tej nowej podstawy i za chwilę oni będą wchodzili do szkół średnich oczekując, że nauka będzie kontynuowana. Trzeba sobie z tego zdawać sprawę i najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, jak będą sobie z tym radzili nauczyciele. Będą jednak zwolnienia w szkołach. Tego też się głośno nie mówi.
Ministerstwo twierdzi wręcz, że nie będzie, bo przecież te programy uzupełniające, tam też będzie i fizyka, i biologia, i historia.
W takim razie radziłbym tym, którzy mówią, żeby sobie przeanalizowali siatki godzin, a może inaczej, może oni tak naprawdę nigdy nie widzieli, jak się konstruuje siatki godzin. Poza tym, pani minister aktualna była chyba kiedyś nauczycielem matematyki. Liczyć powinna umieć. Wystarczy prosty rachunek przeprowadzić - ile tych godzin się wykroi z tych wątków dla fizyka, chemika, czy matematyka. Można prostą sytuację zrobić, żeby takich rzeczy nie opowiadać. Według moich szacunków w pierwszym roku zwolnienia mogą nie być tak duże, na poziomie powiedzmy od kilku do kilkunastu procent, zależy oczywiście od szkoły. Natomiast jeżeli chodzi o następny rok, to może być już bardzo, bardzo różnie.