Od czterech lat na polsko-rosyjskim przejściu granicznym w Grzechotkach strażnicy pilnują nie granicy, a samych siebie. Inwestycja za grube miliony jest bowiem bezużyteczna od czterech lat. Rosjanie nie spieszyli się z budową i termin otwarcia przekładali 4 razy. Przejście było gotowe pod koniec 2006 roku, a zostanie otwarte najwcześniej za dwa miesiące.
Grzechotki mają być największym i najbardziej nowoczesnym przejściem polsko-rosyjskim, które docelowo ma zastąpić to w Bezledach.
Duży teren, szerokie pasy odpraw, nowe budynki, dojeżdża się do niego nową, bardzo dobrą drogą - opisuje reporter RMF FM Andrzej Piedziewicz. Ma być bardzo nowocześnie, będą specjalne skanery do prześwietlania samochodów i wykrywania przemytu, ulepszony system zarządzania ruchem i barierki przedzielające pasy odpraw - tak, żeby żaden przemytnik nie był w stanie zawrócić i uciec.
Na razie jednak to martwa strefa. Nie podjeżdżają tu samochody, nie ma żadnych przydrożnych barów, przy wjeździe na teren przejścia szlaban jest ciągle opuszczony i cały czas pali się czerwone światło. Są tu tylko funkcjonariusze straży granicznej pilnujący terenu.
W Grzechotkach aż roi się od absurdów. Przejście oddziela mieszkańców wsi od reszty świata. Do przejścia prowadzi nowo wybudowana droga szybkiego ruchu. Na razie z Grzechotek można na nią wjechać, ale niebawem ten wjazd zostanie zamknięty. A wówczas - jak mówią naszemu dziennikarzowi mieszkańcy - do najbliższego miasta będziemy mieć 10 kilometrów dalej.
Budowa przejścia kosztowała ponad 110 mln złotych, z czego większość dostaliśmy z Unii. Ale na razie zamiast podróżnych widać jedynie jadące na przejście kolejne ekipy remontowe.
A to nie koniec przygranicznych absurdów. 16 mln złotych na wyposażenie przejścia było zapisanych w budżecie już w 2006 roku. Ale że przejście się nie otwiera, wojewoda warmińsko-mazurski każdej jesieni zwraca pieniądze do budżetu centralnego, by w nowym roku dostać je ponownie. I tak właśnie od 4 lat wygląda obieg pieniądza na granicy.