Jest już doniesienie do prokuratury na antyterrorystów, którzy skompromitowali się w Łodzi. W czwartkowej akcji, przeprowadzanej bladym świtem, pomylili numery mieszkań i użyli granatu ogłuszającego przeciwko dwóm bezbronnym kobietom. Zniszczyli drzwi wejściowe do ich mieszkania i zrobili pobudkę innym lokatorom kamienicy przy Legionów. Policja wszczęła już w tej sprawie wewnętrzne postępowanie wyjaśniające.
Zamiast do mieszkania 6c antyterroryści wtargnęli w czwartek rano do lokalu numer 6. Z korytarza jest wejście do kilku mieszkań. Specgrupa wpadła do pierwszego mieszkania z numerem 6.
Mieszkańców domu obudziło walenie do drzwi. Potem był dźwięk tłuczonego szkła, a po ułamku sekund już dobijali się do moich drzwi - wspomina pani Małgorzata, która została zaatakowana przez policyjną specgrupę. Najgorszy był huk granatu. Chyba przez 5 minut nie słyszałam, co do mnie mówi jeden z policjantów. Jestem chora na serce, a to waliło mi tak, że myślałam, iż wyskoczy z piersi. Moja 16-letnia córka, która bała się, że coś mi się stanie, wbiegła do kuchni tuż po wybuchu granatu. Odłamkami ma poranione, poparzone stopy - dodaje zbulwersowana kobieta.
Sąsiad pani Małgorzaty też nie wiedział, co się dzieje. Na myśl przyszły mu sceny z amerykańskich filmów. Był hałas i zaraz na korytarzu oraz przed kamienicą zaroiło się od mężczyzn w kamizelkach kuloodpornych, z bronią i w czarnych kominiarkach - opisuje.
Pani Małgorzata już zawiadomiła prokuraturę. Będzie też starała się o odszkodowanie od policji za zniszczenia spowodowane przez antyterrorystów oraz za straty moralne. Najbardziej zadziwiające jest jednak to, że policjanci nie wytłumaczyli swojej pomyłki, ani też za nią nie przeprosili. Usłyszałam tylko od jednego z panów, że gorsze pomyłki się zdarzają - opowiada pani Małgorzata. Czyli co, mogliby mnie zabić? - pyta.
Nasz reporter Krzysztof Zasada uzyskał w komendzie stołecznej zapewnienie, że policja wypłaci poszkodowanej kobiecie kwotę, która pokryje wyrządzone straty. Tak czynimy zawsze w przypadku tego typu zdarzeń - powiedział rzecznik komendy.
Na razie nie wiadomo, kto zawinił. Musieliśmy działać z zaskoczenia, bo mieliśmy informację, że poszukiwany może być uzbrojony - próbuje wyjaśnić skandaliczną pomyłkę rzecznik.
Poszukiwanego udało się ostatecznie zatrzymać w innym mieszkaniu. Znaleziono u niego jedynie atrapę broni.