24 osoby zostały ranne podczas zamieszek, do których doszło na marszu narodowców w Warszawie. Na ul. Marszałkowskiej w ruch poszły race, petardy i płyty chodnikowe. Policja użyła broni gładkolufowej i zatrzymała 176 osób. To najnowsze dane z poniedziałku. Część z zatrzymanych opuściła komisariaty.
W wyniku strać w stolicy rannych zostało 24 osoby, w tym ośmioro policjantów. Jedna z funkcjonariuszek została uderzona butelką w głowę. Jej kolega został zraniony w nogę płytą chodnikową.
Jak poinformowała stołeczna policja, wśród zatrzymanych są osoby, które dopuściły się czynnej napaści na funkcjonariuszy.
Według policji, na czele marszu szło kilkudziesięciu chuliganów, którzy na chwilę opuścili zgromadzenie i zaatakowali funkcjonariuszy oraz postronne osoby.
Uczestnicy marszu, którzy zbierali się na rondzie Dmowskiego, w okolicach Pałacu Kultury i Nauki, trzymali transparenty z napisami: "Naród który traci pamięć - traci sumienie", "Polski prezydent został w Rosji zamordowany", "Bóg, honor, ojczyzna, rodzina", "Obudź się Polsko i powróć do Boga!", "Dla najemnych judaszów POlszewickiej bestii nie będzie przebaczenia, nie będzie amnestii". Były też flagi z krzyżami celtyckimi, falangą oraz mieczykami Chrobrego, a także flagi z Orłem Białym.
Już na rondzie słychać było wybuchające petardy i skandowanie: "Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę" i "Bóg, honor, ojczyzna". Odpalono też race.
Do starć z policją doszło po kilkuset metrach od rozpoczęcia marszu narodowców. Manifestanci obrzucili funkcjonariuszy racami, petardami, kamieniami, kostkami brukowymi i koszami na śmieci. Policyjny kordon wstrzymał manifestację, funkcjonariusze użyli gazu łzawiącego i broni gładkolufowej. Część uczestników przemarszu skręciła w ul. Żurawią, część usiadła na torowisku tramwajowym. Organizatorzy przejścia nawoływali uczestników do tego, by nie dali się sprowokować do agresywnego zachowania.
Oprawa marszu przypominała stadionowe trybuny. Prowadzący skanduje hasła "Bóg, honor, ojczyzna" czy "Wielka Polska Narodowa". Słychać też kibicowskie przyśpiewki.
Według jednego z organizatorów marszu, prezesa Młodzieży Wszechpolskiej Roberta Winnickiego, starcia wywołała je grupa zamaskowanych ludzi, którzy nie chcieli się wylegitymować. Zaatakowali kordon policji, następnie uciekli za ten kordon. Dało to policji pretekst to tego, żeby oddzielić czoło przemarszu od reszty - tłumaczył Winnicki.
Zablokowany przez policję marsz ruszył po godzinnej przerwie. Tyle czasu zajęły negocjacje policji z władzami miasta i organizatorami manifestami.
Demonstracja nie zmieniła trasy. Skierowała się w stronę Mokotowa. Przez Plac Unii Lubelskiej i Aleje Szucha, by dotrzeć pod pomnik Romana Dmowskiego.
Przed godz. 19 Marsz Niepodległości dotarł na Plac na Rozdrożu.Od dłuższego czasu czekała tam już grupa osób, które nie uczestniczyły w manifestacji i dotarły na miejsce na własną rękę. To całe rodziny z dziećmi, które miały przy sobie mnóstwo biało-czerwonych emblematów.
Przed pomnikiem Romana Dmowskiego złożono kwiaty, odśpiewano Hymn Polski i Rotę. Towarzyszyło temu odpalanie petard i rac.
Służby porządkowe szacują, że w Marszu Niepodległości uczestniczyło ok. 20 tys. osób.
Po zakończeniu organizatorzy Marszu Niepodległości zasugerowali jego uczestnikom przejście w kierunku Agrykoli, gdzie ustawiona została scena, na której wygłoszono przemówienia. Organizatorzy tego spotkania powołali tam nowy ruch społeczny. Połączone siły nacjonalistów i Młodzieży Wszechpolskiej utworzyły ruch niepodległościowy. Ma to być polska wersja węgierskiej partii patriotycznej. Jej głównym zadaniem ma być odsunięcie obecnego rządu od władzy.
Policja musiała interweniować również przy placu Bankowym przed kinem Femina, gdzie zebrało się kilka tysięcy narodowców. Ewidentnie czekali tam na marsz antyfaszystów, którego trasa wiodła właśnie przez Bankowy. By nie doszło do zamieszek, policjanci przesunęli ten kilkutysięczny tłum w głąb alei Solidarności. Użyli broni gładkolufowej, strzelali w powietrze.
Przy PKiN, w miejscu zbiórki środowisk prawicowych, pojawili się też jednak ludzie w wyjściowych strojach. To, że my uczestniczymy w marszu, którzy zorganizowali oni, nie znaczy, że się z nimi utożsamiamy. Nas nie obchodzi, czy nas popieracie, czy nas nie popieracie. Przyjdźcie, świętujcie, dajcie zauważyć, że ludzie jednak o historii pamiętają i historię szanują - mówił jeden z takich wyjściowo ubranych uczestników marszu naszemu reporterowi.
Trasę pochodu "Odzyskajmy Polskę" zaplanowano ulicami: Marszałkowską, Waryńskiego i Boya-Żeleńskiego, przez plac Unii Lubelskiej i aleję Szucha aż do pomnika Romana Dmowskiego przy placu Na Rozdrożu.
Przez Warszawę przeszedł również marsz antyfaszystowski, który wyruszył po godzinie 13 sprzed pomnika Bohaterów Getta. Organizowana przez Porozumienie 11 Listopada demonstracja "Razem Przeciwko Faszyzmowi i Nacjonalizmowi" zmierzała na plac Zamkowy. Trasa przemarszu prowadziła ulicami Andersa, Marszałkowską, Królewską, Kruczą i Alejami Jerozolimskimi aż do Nowego Światu, a stamtąd Traktem Królewskim do placu Zamkowego.
Antyfaszyści twierdzą, że musieli dziś wyjść na ulice. Zadaniem wszystkich ludzi, którzy nie chcą powrotu koszmarów lat 30., jest demonstrowanie w tym samym momencie - mówił reporterowi RMF FM Piotrowi Glinkowskiemu uczestnik marszu.
Uczestnicy marszu przekonywali, że nie chcą konfrontacji z narodowcami, którzy organizują własny pochód. Wiele osób miało jednak zasłonięte twarze - jak mówiły: dla własnego bezpieczeństwa. Według organizatorów, po poprzednich manifestacjach antyfaszystowskich zdjęcia ich uczestników znalazły się na stronach internetowych nacjonalistów wraz z nazwiskami, adresami i numerami telefonów tych osób, przedstawionych jako "wrogowie rasy". Nie wszyscy chcą znaleźć się na takich stronach i czuć zagrożenie, dlatego mamy pełne prawo zasłaniać nasze twarze - stwierdził jeden z organizatorów marszu.