"Wyprawa została dobrze przygotowana. Uchybienia i błędy pojawiły się podczas ataku szczytowego" - twierdzą w raporcie ws. tragedii na Broad Peak członkowie zespołu, który badał jej przyczyny i okoliczności. Krytycznie oceniono m.in. zachowanie Adama Bieleckiego i Artura Małka. "Złamali zasady etyki i praktyki alpinistycznej" - podkreślono w dokumencie. Za jedną z głównych przyczyn tragedii uznano rozdzielenie się 4-osobowego zespołu na grani szczytowej.

Wątpliwości członków zespołu nie wzbudziło nie tylko przygotowanie zimowej wyprawy, ale i jej początek. Jak podkreślono w dokumencie, himalaiści aklimatyzowali się bez większych problemów. Wszyscy, którzy wzięli udział w ataku szczytowym spędzili wcześniej noc na wysokości powyżej 7000 m, czego wymagają standardy programu Polski Himalaizm Zimowy 2010-2015.

Do ataku wspinacze wyszli jako czteroosobowy zespół. Według ustaleń, nie przedyskutowali jednak w wystarczającym stopniu taktyki ataku, nie wyznaczyli godziny odwrotu, nie ustalili jednoznacznie, kto podejmuje decyzje. Wątpliwości zespołu wzbudziła także godzina rozpoczęcia ataku - 5 rano. Uznaliśmy to za błąd. Naszym zdaniem godzina wyjścia była za późna. Nie jest to jednak precedens - zaznaczono w dokumencie. Dla porównania - pierwsi zimowi zdobywcy Mount Everestu wyruszyli na szczyt o godz. 7:15. Himalaiści powinni jednak podjąć inne rozwiązania taktyczne np. zakończyć atak szczytowy po zdobyciu szczytu przez szybszą dwójkę lub zrezygnować z dalszej akcji na Broad Peak i zawrócić, kiedy tempo ich wspinaczki zaczęło znacząco słabnąć - czytamy dalej.

Cytat

Himalaiści powinni podjąć inne rozwiązania taktyczne np. zakończyć atak szczytowy po zdobyciu szczytu przez szybszą dwójkę lub zrezygnować z dalszej akcji na Broad Peak i zawrócić, kiedy tempo ich wspinaczki zaczęło znacząco słabnąć

W trakcie ataku szczytowego łączność nie działała prawidłowo. Radiotelefon Adama Bieleckiego samoistnie się rozstroił, a radiotelefon Artura Małka miał zwarcie. Błędem było ich odłączenie się od zespołu - zaznaczyli badający przyczyny tragedii. Bielecki miał nie poinformować wcześniej kolegów, że nie zamierza schodzić ze szczytu z resztą zespołu. Małek odrzucił natomiast propozycję Berbeki, by schodzić ze szczytu wspólnie z nim i Kowalskim.

"Zerwali integralność grupy"

Zdaniem zespołu, Bielecki i Małek złamali zasady etyki i praktyki alpinistycznej oraz regułę PHZ mówiącą o utrzymywaniu kontaktu wzrokowego z członkami ekipy. W swoim mniemaniu działali w sytuacji zagrożenia własnego życia. Autorzy raportu ich opinii jednak nie podzielają. Równolegle z wymienionymi błędami, przyznają, że "nie ma dostatecznych przesłanek, by prognozować jaki byłby przebieg wydarzeń, gdyby zespół atakujący szczyt pozostał spójny".

Cytat

Nie przekonują nas podnoszone przez Adama Bieleckiego i Artura Małka argumenty, że w tych warunkach nie mogli nic zrobić dla scalenia zespołu

Zespół podkreślił także, że "fakt rozdzielenia się zespołu mógł mieć destrukcyjny wpływ na samopoczucie tych, którzy schodzili na końcu stawki, spowodować u nich uczucie osamotnienia i braku nadziei na ewentualną pomoc".

Po rozwiązaniu się zespołu Małek-Bielecki, zespół szczytowy de facto przestał istnieć. Adam Bielecki szybko oddalił się od swojego partnera Artura Małka i pozostałych członków zespołu szczytowego. Za zerwanie integralności grupy, której trwanie było jednym z najważniejszych argumentów przyjętej taktyki atakowania zespołem czteroosobowym, odpowiada w największym stopniu Adam Bielecki. Uczynił to w sposób świadomy i nieuzgodniony. Artur Małek także nie przejawił woli pozostania w grupie. (...) Nie przekonują nas argumenty Adama Bieleckiego i Artura Małka o tym, że warunki atmosferyczne, które do szczytu były zdaniem uczestników wręcz idealne, teraz spowodowały, że każde, nawet krótkie zatrzymanie się, spowodowałoby krańcowe wychłodzenie organizmu. Nie przekonują nas także podnoszone przez Adama Bieleckiego i Artura Małka argumenty, że w tych warunkach nie mogli nic zrobić dla scalenia zespołu - czytamy w dokumencie.

Cytat

Jesteśmy przekonani, ze podstawowe zasady, na których zbudowano alpinizm - nie zmieniły się. Jedną z nich, w naszym przekonaniu fundamentalną, jest partnerstwo

Mamy świadomość, że zachowanie zasady działania zespołowego nie zawsze może uchronić zespół wspinaczkowy od skutków nieszczęśliwych wypadków, ale uważamy, że trzeba, powinno się i należy podjąć próbę pomocy nawet wtedy, kiedy podnosi to poziom ryzyka osobie pomagającej. Jest to przejaw dojrzałości i odpowiedzialności partnerów, wyraz odwagi cywilnej, spolegliwości i empatii. To wszystko powinno cechować nasze środowisko. Jesteśmy przekonani, że podstawowe zasady, na których zbudowano alpinizm, nie zmieniły się. Jedną z nich, w naszym przekonaniu fundamentalną, jest partnerstwo - napisali w ostatnich zdaniach raportu jego autorzy.

"Bielecki powinien pozostać w obozie"

Krytycznie oceniono także decyzję Bieleckiego o zejściu z obozu IV zanim akcja ratunkowa była całkowicie zakończona. Negatywnie oceniamy jego zejście z obozu czwartego, kiedy jeszcze nie było pełnej jasności co do losów Macieja Berbeki. Niezależnie od tego, co kierownik wyprawy powiedział mu w sprawie tego zejścia, Adam Bielecki powinien z własnej inicjatywy pozostać w obozie - ocenili członkowie zespołu.

Cytat

Negatywnie oceniamy zejście z obozu czwartego Adama Bieleckiego, kiedy jeszcze nie było pełnej jasności co do losów Macieja Berbeki

Zdaniem komisji, kierownik wyprawy Krzysztof Wielicki prawidłowo przeprowadził natomiast akcję ratunkową. Na pomoc, do obozu czwartego wysłał pakistańskiego wspinacza Karima Hayata, a do niższych obozów tragarzy wysokościowych wyprawy. Zespół docenił też postawę Artura Małka, który z własnej inicjatywy czekał na Kowalskiego i Berbekę w obozie IV.

Pozytywnie o Macieju Berbece

Pozytywnie oceniono nie tylko działanie Wielickiego, ale i Macieja Berbeki. Swoim spokojem i kulturą osobistą oraz koncyliacyjnym charakterem przyczynił się do współtworzenia spokojnej atmosfery na wyprawie - podkreślono.

Cytat

Zakres kompetencji, sposób podejmowania decyzji i egzekwowania poleceń pomiędzy Krzysztofem Wielickim a Maciejem Berbeką, w trakcie ataku szczytowego, nie zostało precyzyjnie ustalone przed atakiem

Jednocześnie zastrzeżenia komisji wzbudził brak badań wydolnościowych dla obu doświadczonych himalaistów oraz jasnego ustalenia między nimi podziału kompetencji. Zakres kompetencji, sposób podejmowania decyzji i egzekwowania poleceń pomiędzy Krzysztofem Wielickim a Maciejem Berbeką, w trakcie ataku szczytowego, nie został precyzyjnie ustalony przed atakiem - zauważono. Rozumiemy racje mówiące, że w czasie ataku można było zawierzyć ocenie niezwykle doświadczonego Macieja Berbeki, ale zdaniem zespołu, to kierownik ponosi pełną odpowiedzialność za wszystko, co się dzieje na wyprawie. To on ma prawo i obowiązek podjąć ostateczną i nieodwołalną decyzję, np. kończącą atak szczytowy, kiedy w jego ocenie sytuacja rozwijałaby się w niedobrym kierunku. Za taką przesłankę świadczącą o niekorzystnym rozwoju sytuacji zespół uznał zbyt wolne tempo ataku szczytowego - czytamy we wnioskach z raportu.

Niejasne przyczyny śmierci

Za bezpośrednią przyczynę śmierci Kowalskiego uznano "nieoczekiwane, dramatyczne osłabienie organizmu spowodowane trudami wejścia i wysokością oraz wychłodzenie spowodowane długą ekspozycją na niskie temperatury". Nie stwierdzono u niego obrażeń ortopedycznych, które mogłyby uniemożliwić mu poruszanie się.

Zespół nie był w stanie określić na podstawie posiadanych informacji bezpośredniej przyczyny śmierci Macieja Berbeki. Mogło to być osłabienie wysokościowe organizmu, wychłodzenie organizmu bądź nieszczęśliwy wypadek - zaznaczono.

Cytat

Stałem się ofiarą polskiego piekła
Adam Bielecki

"Zostałem kozłem ofiarnym"

Wywiadu na temat ustaleń komisji udzielił "Tygodnikowi Powszechnemu" Adam Bielecki. Zostałem kozłem ofiarnym. Uważam, że stałem się ofiarą polskiego piekła, dlatego myślę, że wyniosę się na Zachód - zaznaczył. Mogę powiedzieć coś, czego nigdy dotąd nie mówiłem: przyczyną tragedii była błędna ocena swojego stanu przez Maćka i Tomka. Każdy z nas na tej grani musiał spojrzeć w głąb siebie i powiedzieć: "dam radę" albo "nie dam rady". Oni się pomylili - dodał.

Czekali z raportem na ustalenia Jacka Berbeki

Raport z marcowej wyprawy był gotowy już na początku lipca. Władze Polskiego Związku Alpinizmu czekały jednak z jego publikacją do czasu powrotu do kraju Jacka Berbeki. Brat Macieja wyruszył na Broad Peak, by odnaleźć i pochować ciała dwójki polskich himalaistów. Odnalazł Tomasza Kowalskiego. Nie dotarł natomiast do ciała swojego brata. Z informacji, które uzyskaliśmy od obsługi, bo mieliśmy tę samą obsługę, to wynika, że jest w szczelinie poniżej 7800 metrów - mówił po powrocie RMF FM.

Po uzupełnieniu raportu o ustalenia Jacka Berbeki jego ostateczna wersja trafiła do PZA pod koniec sierpnia. Już wtedy nasz reporter Maciej Pałahicki donosił, że w dokumencie znalazły się m.in. krytyczne uwagi dotyczące ataku szczytowego oraz zachowania niektórych uczestników wyprawy.

Bielecki: Czekam ze spokojem

Już po zakończeniu ekspedycji największa krytyka spadła na Adama Bieleckiego. W czerwcu w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Bartoszem Styrną przyznał jednak, że czeka na raport ze spokojem. Pod względem górskim i zasad sztuki wspinaczkowej nie mam sobie nic do zarzucenia. Z komisją rozmawiałem dwie godziny. Nie spodziewam się tutaj tak naprawdę żadnych rewelacji czy zaskakujących rzeczy wynikających z obrad tej komisji - podkreślił. Prawdę mówiąc, patrząc z perspektywy czasu, myślę, że można było zrobić pewne rzeczy inaczej. Może trzeba było wcześniej zawrócić, może obóz czwarty mógł być wyżej. Natomiast my, będąc tam wtedy, nie mieliśmy tej wiedzy, którą mamy obecnie, i nawet patrząc z perspektywy obecnej, wydaje mi się, że decyzje, które tam podejmowaliśmy, były racjonalne i uzasadnione - dodał.

Mam takie poczucie, że ten szczyt nas tak trochę wciągnął w pułapkę. Przez to, że były idealne warunki pogodowe my nie mieliśmy podstaw, nie mieliśmy przesłanek do tego, żeby podjąć decyzję o odwrocie. Zawrócenie na pół godziny czy na godzinę przed osiągnięciem celu i zaprzepaszczenie kilkuset godzin pracy to jest bardzo trudna decyzja. Był tylko jeden czynnik, który działał przeciwko nam. To był czas. Natomiast my już w bazie, przed atakiem szczytowym, liczyliśmy się z tym, że prawdopodobnie będziemy musieli schodzić po nocy - kontynuował.

Jestem krytykowany za to, że zostawiłem chłopaków, zostawiłem partnerów. I można to tak nazwać, można tak na to spojrzeć. Co więcej, ja schodząc już ze szczytu prawdę mówiąc nawet nie rozważałem tego, żeby na chłopaków czekać. To była opcja, którą z gruntu odrzuciłem. Dlatego, że mi w głowie nie mieściło się to, że mógłbym 15 minut stanąć i czekać. W moim mniemaniu, nie wiem na ile prawidłowym, postój dłuższy niż 15 minut byłby bezpośrednim zagrożeniem życia - podkreślił. Co więcej, w momencie, kiedy ja schodziłem ze szczytu, mijałem chłopaków, rozmawiałem z nimi, z każdym krótko, oni doskonale zdawali sobie sprawę, że ja schodzę, że nie będę czekał i nie przyłączyli się do mnie. Nie zawrócili, wiedząc, że są sami. Podjęli tę decyzję o wejściu na szczyt. Ja myślę, że powinniśmy ją uszanować - dodał.

Po trzech dniach uznano ich za zmarłych

5 marca czteroosobowy zespół, który pojechał na Broad Peak w ramach programu Polski Himalaizm Zimowy 2010-2015, stanął na szczycie. Było to pierwsze zimowe wejście na ten ośmiotysięcznik. Szczyt zdobyli Maciej Berbeka, Tomasz Kowalski, Adam Bielecki i Artur Małek. Dwaj pierwsi nie zdołali wrócić na noc do obozu. 8 marca uznano ich za zmarłych. Przyczyny tragedii miał wyjaśnić specjalny zespół powołany przez PZA.

W tym roku tragicznie zakończyła się także wyprawa w Karakorum twórcy Polskiego Himalaizmu Zimowego 2010-2015 Artura Hajzera. Zginął pod wierzchołkiem Gaszerbrum I. Zdobycie tego szczytu w ubiegłym roku było pierwszym sukcesem programu.