Niespodziewane konsultacje w sprawie budżetu. Premier postanowił przed wspólnym posiedzeniem porozmawiać z niektórymi ministrami. Teraz trwają opóźnione o kilka godzin obrady. Projekt planu dochodów i wydatków państwa jest bardziej pesymistyczny niż założenia ujawnione w czerwcu. Mimo to wielu ekonomistów uważa, że i tak wyliczenia resortu finansów nakreślono w zbyt różowych barwach i w połowie przyszłego roku może pojawić się konieczność wprowadzania poprawek i mocniejszego zaciskania pasa.
Rząd z kilkugodzinnym opóźnieniem zajmie się budżetem na przyszły rok. Według komunikatu, premier postanowił wcześniej porozmawiać z niektórymi ministrami. Najwyraźniej Donald Tusk doszedł do wniosku, że bez konsultacji posiedzenie rządu zamieniłoby się w jedną wielką awanturę. Wszak dobrych informacji szef resortu finansów nie miał dla żadnego ze swoich kolegów.
Indywidualne spotkania były całkowitym zaskoczeniem. Na przykład wicepremier Waldemar Pawlak o godz. 15 miał być w Krynicy Górskiej na forum gospodarczym. Ale nie wyjechał, bo musiał dopilnować swoich interesów. Ludowcy już mówią, że jeśli budżety ich przedstawicieli w rządzie zostaną mocno okrojone, istniejący już konflikt na linii Rostowski - Pawlak zaostrzy się gwałtownie. Z informacji naszej dziennikarki Agnieszki Burzyńskiej wynika, że premier pełni rolę arbitra w sporach z ministrem finansów.
Najważniejsze założenia szkicu dochodów i wydatków państwa zostały dostosowane do pogarszających się warunków. Gospodarka Niemiec i innych europejskich partnerów handlowych Polski słabnie, obawy o pracę chłodzą popyt wewnętrzny, strumień pieniędzy unijnych się zmniejsza. Budżet na 2013 rok, chociaż mógłby być przedmiotem zazdrości takich krajów jak Grecja, czy Portugalia - biorąc pod uwagę polskie doświadczenia, zapóźnienie i ambicje - jest planem kryzysowym.
Rząd obniża prognozę wzrostu przyszłorocznego PKB z 2,9 do 2,2 procent, a bezrobocia podnosi do 13 procent. Jeszcze latem planował zmniejszenie stopy bezrobocia do 12,4 procent. Zdaniem wielu ekonomistów korekta w dół i tak powinna być głębsza, osiągnięcie wzrostu wyższego niż dwa procent będzie wyzwaniem dla Polski, a bezrobocie może okazać się większe już... w tym roku.
Inflacja ma spaść do 2,7 procent, a średnia płaca rosnąć szybciej niż ceny i zwiększyć się w przyszłym roku o 4,6 procent do nieco ponad 3.700 złotych brutto. Emeryci i renciści będą mieć świadczenia wyższe o około 4,4 procent. Płace w budżetówce mają być nadal zamrożone.
Część ekonomistów wątpi, by przy dwuprocentowym tempie wzrostu gospodarki, rosnącym bezrobociu i malejącej inflacji, średnia płaca wzrosła nominalnie o prawie pięć procent. Dziwi ich założony wzrost dochodów z podatków osobistych o prawie siedem procent. Rząd zakłada też, że w porównaniu z tym rokiem, dochody z podatku od przedsiębiorstw skoczą o ponad jedenaście procent.
Budżet zakłada też, że państwo sprzeda swoje udziały w przedsiębiorstwach za 5 mld złotych.
Wiosną minister finansów oświadczył, że tzw. Zegar Balcerowicza, czyli licznik publicznego długu jest niepotrzebny, bo deficyt publiczny mierzony jako procent PKB zacznie się zmniejszać i do 2015 roku stopnieje o 6 punktów procentowych. Wydaje się, że ta ocena była nazbyt różowa.
W sumie w przyszłym roku dochody budżetu mają wynieść 299,2 miliardów złotych, a wydatki 334,8 miliardów złotych. Oznacza to ponad 35 miliardów złotych deficytu, przy wcześniej planowanych 32 miliardach. Deficyt będzie zatem wyższy niż przewidywał rząd w szeroko reklamowym planie ograniczania zadłużenia państwa. W sumie, razem z kosztami przedłużania poprzednich długów, trzeba będzie pożyczyć w przyszłym roku 145 miliardów złotych.
Jednocześnie w rządowych księgach rachunkowych znów można znaleźć pomysłowe schowki, w których można ukryć długi. Braki w budżecie państwa mają być pokrywane m.in. z pieniędzy odłożonych w Funduszu Rezerwy Demograficznej. Fundusz finansowany ze składek pracowników i dochodów z prywatyzacji miał być dodatkową rezerwą na emerytury, ale za czasów ministra Jacka Rostowskiego budżet pożycza z niego na wieczne nieoddanie w sumie już 15 miliardów złotych.
Projekt budżetu zakłada, że po odliczeniu wszystkich płatności od dochodów z Unii, zostanie nam na plusie 6,1 miliarda złotych. To wyliczenie opiera się na średnim kursie euro na poziomie 4 złotych i 5 groszy, a więc zakładającym znaczące wzmocnienie złotego, bo obecnie euro kosztuje 4 złote i 20 groszy, a średnia dla całego roku jest na razie o jeden grosz wyższa.
Dolar, według założeń z planu budżetu, ma być warty w przyszłym roku średnio 3 złote i 20 groszy, obecnie 3 złote i 35 groszy, a w całym 2012 roku 3 złote i 32 grosze.
Te założenia kursowe dotyczą też wydatków na obsługę długu zagranicznego, które w razie w razie słabości złotego okażą się większym obciążeniem dla budżetu państwa.